Kliknij tutaj --> 🐠 żeby mu się córka z czarnym
Moja córka zakochała się w swoim przyrodnim bracie. Jednak od kilku dni z moją córką coś się dzieje. Wraca radosna ze szkoły, podobno dlatego, że na lekcjach świetnie jej poszło. Ale ja widzę, jak starannie ubiera się teraz do szkoły, rozważa, które buty włożyć, jak spiąć włosy
Odp: Córka się onanizuje Piszecie tak, jakby masturbacja była doskonałym środkiem zaradczym na stres. Owszem, pozwala rozładować napięcie, ale jeżeli tylko w ten sposób córka Addy1 będzie się uspokajać to może się to skończyć uzależnieniem, a później nawet problemami z facetem w łóżku.
Nasz gość padł na fotel z trupiobladą twarzą i spotniałym czołem. – To nie kwalifikuje się do sądu – zamruczał. – Obawiam się, że nie, ale między nami, Windibank, ta sztuczka była niezmiernie okrutnym, egoistycznym i pozbawionym serca zachowaniem. Nigdy nie miałem do czynienia z czymś takim!
Prawie nie wychodzi z pokoju, bo musi się uczyć". "Córka codziennie ma sprawdzian. Prawie nie wychodzi z pokoju, bo musi się uczyć". Maja Ludwiczak. canva.com. Przejdź do galerii. Czwartek, 28 września 2023. "Moje dziecko jest już w siódmej klasie szkoły podstawowej. Ja jestem mamą, która nie zmusza córki do nauki.
Niektórzy byli dla niej dobrzy, inni obojętni, a jeszcze inni jej nie lubili. Z takimi szybko się rozprawiałam, chociaż na Mariuszu mi naprawdę zależało. Ani przed nim, ani po nim do żadnego mnie tak nie ciągnęło! Ale zobaczyłam kiedyś, że potrząsa Ulą, jak grochem na sitku i kazałam mu się wynosić. Ula tego nie pamięta…
Les Meilleurs Site De Rencontre 100 Gratuit. Każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej, ale niestety wiąże się to czasem z przekładaniem na pociechy swoich ambicji. Nasza czytelniczka z Warszawy jest zawiedziona tym, że jej 19-letnia córka zrezygnowała z kierunku medycznego. Beata czuje wstyd, gdy koleżanki pytają przyszłość jej córki. "Jak ona mogła mi to zrobić?!" 45-letnia Beata zawsze marzyła o tym, aby zostać lekarką tak jak jej dziadek, ale życie jej się tak ułożyło, że nie mogła zrealizować ambitnego planu. Przez lata próbowała zarazić pasją do medycyny swoje dzieci. W przypadku syna jej się to udało, ale córka zdecydowała się na inną drogę życiową. Jestem po prostu załamana, bo nie tak wyobrażałam sobie przyszłość mojego dziecka. Wojtek jest na trzecim roku medycyny i jest naszą chlubą, ale Blanka wybrała kosmetologię... Jak ona mogła mi to zrobić? "Mąż nie odzywał się do niej trzy tygodnie" Beata bała się powiedzieć mężowi o decyzji ich córki. Waldek był przekonany, że młodsza córka także będzie kontynuować rodzinną tradycję. Waldek był załamany. On nawet nie zrobił Blance awantury tylko wyszedł z mieszkania i wrócił po godzinie. Widziałam, że jest zły, ale nie chciałam mu jeszcze dokładać i mówić, że nasza córka nie tylko chce iść na kosmetologię, ale chciałaby to zrobić w trybie zaocznym... Taki wstyd, naprawdę ciężko nam jest z tym wszystkim i liczymy, że Blanka w końcu zmądrzeje Czy naprawdę coś złego jest w tym, że dzieci wybierają sobie same ścieżkę edukacji? 15 dzieci, które myślą, że udało im się ukryć przed rodzicami. Ale urocze maluchy! Zobacz galerię! Źródło: Zobacz galerię 16 zdjęć
IXENA EBooki FANTASTYKA Bishop Anne Cykl Czarne Kamienie (Atvar) Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 119 osób, 77 z nich pobrało i opinie (0)Transkrypt ( 25 z dostępnych 351 stron) STRONA 1ANNE BISHOP CÓRKA KRWAWYCH Trylogia Czarnych Kamieni - Księga 1 Przełożył Jakub Szacki Tytuł oryginału: Daughter of the Blood Book 1 of Te Black Jewels Trilogy STRONA 2PROLOG Terreille Jestem Tersa Snuja, Tersa Kłamczucha, Tersa Głupia. W czasie bankietów Krwawych Panów i Dam jestem tą, która zapewnia rozrywkę po występach grajków i tańcach smukłych dziewcząt i chłopców, gdy Panowie wypili już zbyt wiele wina i domagają się przepowiedni. „Opowiedz nam, Snujo”, wykrzykują, obmacując pośladki podających jadło dziewek, podczas gdy Damy taksują wzrokiem młodych mężczyzn i decydują, którzy z nich zaznają tej nocy bolesnych rozkoszy w sypialni. Byłam kiedyś jedną z nich, Krwawą, tak jak oni są Krwawi. Nie, to nieprawda. Nie byłam Krwawą, tak jak oni są Krwawi. Dlatego złamała mnie włócznia Przywódcy i stałam się rozbitym szkłem, które jest tylko znakiem tego, czym mogłoby być. Niełatwo jest złamać Krwawego mężczyznę, ale całe życie czarownicy zależy od jej hymenu, i to, co stanie się w trakcie Dziewiczej Nocy, zadecyduje o tym, czy będzie ona uprawiać Fach, czy stanie się rozbitym naczyniem i do końca będzie tęsknić za utraconą częścią swojego ciała. Trochę magii, oczywiście, zachowa, wystarczy jej do codziennego życia i sztuczek w salonie, ale nie Fach, nie esencję życia. Fach można jednak odzyskać - jeśli jest się gotową ponieść koszty. Gdy byłam młodsza, opierałam się przed ostatecznym pogrążeniem w Wykrzywionym Królestwie. Lepiej być złamaną i zdrową na umyśle niż złamaną i niespełna rozumu. Lepiej widzieć świat i poznawać drzewa i kwiaty, niż patrzeć przez muślinową zasłonę na szare i upiorne kształty, wyraźnie widząc jedynie części samej siebie. Tak wtedy myślałam. Gdy wlokłam się do niskiego taboretu, walczyłam, aby pozostać na brzegu Wykrzywionego Królestwa i po raz ostatni wyraźnie widzieć świat fizyczny. Na stoliczku obok taboretu ostrożnie położyłam drewnianą ramę, na której była rozpięta poplątana Sieć, Sieć snów i wizji. Panowie i Damy oczekują ode mnie przepowiadania im przyszłości i zawsze - nie uciekając się do magii, ale mając uszy i oczy otwarte - mówię im to, co chcą usłyszeć. Po prostu. Bez żadnej magii. Ale nie dzisiejszego wieczoru. Od kilku dni słyszę dziwny grzmot, odległe wołanie. Ostatniej nocy poddałam się STRONA 3szaleństwu, aby odzyskać Fach jako Czarna Wdowa, czarownica sabatów Klepsydry. W nocy snułam splątaną Sieć, aby zobaczyć sny i wizje. Dziś wieczorem nie będzie wróżb. Mam siłę, aby powiedzieć to tylko raz. Zanim przemówię, muszę mieć pewność, że wszyscy, którzy muszą to usłyszeć, znajdują się w sali. Czekam. Oni nie zwracają na nic uwagi. Szklanice są wychylane i napełniane, a ja walczę, aby pozostać na krawędzi Wykrzywionego Królestwa. Aaa, oto i on. Daemon Sadi z Terytorium zwanego Hayll. Jest piękny, zimny i okrutny. Ma uwodzicielski uśmiech i ciało, które kobiety chcą dotykać i które tak świetnie nadaje się do pieszczot, ale jest przepełniony zimną, nienasyconą wściekłością. Gdy Damy mówią o jego łóżkowej sprawności, słowami, które wyszeptują, są „nieznośna przyjemność”. Nie wątpię, że jest w nim dość sadysty, aby zmieszać w równych proporcjach ból i przyjemność, ale dla mnie jest zawsze miły. Dziś wieczorem daję mu trochę nadziei, ale to i tak więcej, niż dał mu ktokolwiek inny. Panowie i Damy są coraz bardziej niespokojni. Zwykle nie czekam aż tak długo z rozpoczęciem swojej mowy. Niepokój i złość narastają, ale czekam. Po dzisiejszym wieczorze nie będzie to miało znaczenia. W drugim rogu pokoju jest jeszcze jeden. Lucivar Yaslana, mieszaniec Eyrien z Terytorium o nazwie Askavi. Hayll nie darzy sympatią Askavi, podobnie jak Askavi nie przepada za Hayll, ale Daemona i Lucivara ciągną do siebie, nie wiedząc dlaczego. Są tak silnie powiązani, że nie mogą się rozdzielić. Złączeni trudną przyjaźnią, toczyli legendarne walki, niszcząc tak wiele dworów, że Krwawi nie chcą ich mieć razem nawet przez chwilę. Podnoszę ręce, pozwalam im opaść na kolana. Daemon mnie obserwuje. Nic się w nim nie zmienia, ale wiem, że czeka, nasłuchuje. A ponieważ on słucha, słucha także Lucivar. - Ona nadchodzi. Na początku nie zauważyli, że przemówiłam. Potem, gdy zrozumieli słowa, rozległy się gniewne szepty. - Głupia suka - ktoś krzyknął. - Powiedz mi, z kim będę się kochać dzisiejszej nocy. - A jakie to ma znaczenie? - odpowiedziałam. - Ona nadchodzi. Świat Terreille rozpadnie się przez jego głupią zachłanność. Ci, którzy przeżyją, będą służyć, ale przeżyje niewielu. Zsuwam się dalej z krawędzi. Po moich policzkach toczą się łzy frustracji. Jeszcze nie. Słodka Ciemności, jeszcze nie. Muszę to powiedzieć. Daemon klęka za mną, swoje dłonie STRONA 4kładzie na moich. Mówię do niego, tylko do niego, a przez niego do Lucivara. - Krwawi w Terreille wypaczyli stare zwyczaje i ośmieszają wszystko, czym jesteśmy - pomachałam ręką, aby wskazać na tych, którzy obecnie rządzą. - Naginają wszystko do swoich potrzeb. Stroją się i udają. Noszą Krwawe Kamienie, ale nie wiedzą, co to znaczy być Krwawym. Mówią o uhonorowaniu Ciemności, ale to kłamstwo. Ich honorem są wyłącznie ich własne ambicje. Krwawi zostali stworzeni, aby opiekować się Królestwami. Dlatego zostaliśmy obdarzeni naszą mocą. To dlatego, choć pochodzimy od ludzi, we wszystkich Terytoriach trzymamy się od nich z daleka. Nasze wypaczenia nie mogą trwać dłużej. Nadchodzi dzień spłaty długu, a Krwawi nie będą umieli zareagować na to, czym się stali. - Oni są Krwawymi, którzy rządzą, Tersa - mówi ze smutkiem Daemon. - Któż może się domagać zwrotu długu? Zniewolone bękarty, takie jak ja? Szybko się ześlizguję. Moje paznokcie wbijają się w jego dłonie, które zaczynają krwawić, ale on ich nie cofa. Mówię ciszej, Daemon wytęża słuch, aby móc słyszeć. - Ciemności miały Księcia od dawna, bardzo dawna. Teraz nadciąga Królowa. To może potrwać dziesięciolecia, nawet stulecia, ale ona nadchodzi - wskazuję podbródkiem na Panów i Damy przy stołach. - Obrócą się do tego czasu w proch, ale Ty i Eyrien będziecie tutaj służyć. Jego złote oczy wypełnia frustracja. - Jaka Królowa? Kto nadchodzi? - Żywy mit - szepczę. - Sny zrodziły prawdziwą istotę. Jego szok zamienia się we wściekły głód. - Jesteś pewna? Sala jest wirującą mgłą. Ostro widzę tylko jego. Potrzebuję tylko jego. - Widziałam ją w splątanej Sieci, Daemon. Widziałam ją. Jestem zbyt zmęczona, aby utrzymać się w realnym świecie, ale uparcie trzymam się dłoni Daemona, bo chcę powiedzieć mu ostatnią rzecz. - Eyrien, Daemon. Rzuca okiem na Lucivara. - Co z nim? - On jest twoim bratem. Macie jednego ojca. Nie mogę opierać się dłużej i osuwam się w szaleństwo nazywane Wykrzywionym Królestwem. Spadam i spadam wśród kawałków siebie samej. Świat kręci się i rozsypuje. W jego kawałkach widzę moje dawne Siostry, gromadzące się wokół stołów, przestraszone i skupione, i dłoń Daemona, niedbale wyciągniętą, jak gdyby przez przypadek, która niszczy delikatną pajęczą nić mojej splątanej Sieci. STRONA 5Nie da się odtworzyć splątanej Sieci. Czarne Wdowy Terreille w strachu mogą rok po roku próbować, ale ostatecznie okaże się, że na próżno. Nigdy nie będzie to ta sama Sieć i nie będą widzieć tego, co ja widziałam. W szarym świecie powyżej słyszę samą siebie wyjącą ze śmiechu. Głęboko pode mną, w psychicznej otchłani, która jest częścią Ciemności, słyszę inne wycie, wycie pełne radości i bólu, wściekłości i celebry. Nie nadchodzi po prostu jeszcze jedna czarownica, moje głupie Siostry, ale Czarownica. STRONA 6CZEŚĆ PIERWSZA STRONA 7ROZDZIAŁ PIERWSZY 1. Terreille Lucivar Yaslana, półkrwi Eyrieńczyk, przyglądał się, jak straż wlecze do łodzi szlochającego mężczyznę. Nie współczuł skazańcowi, który dowodził stłumionym buntem niewolników. Na Terytorium zwanym Pruul współczucie było luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić żaden niewolnik. Odmówił wzięcia udziału w buncie. Jego prowodyrzy byli porządnymi ludźmi, ale nie mieli siły, kręgosłupa ani ikry, aby zrobić to, co należało. Nie cieszył ich widok krwi. Nie wziął udziału. Zuultah, Królowa Pruul, i tak go pokarała. Ciężkie kajdany wokół szyi i rąk obtarły mu skórę do żywego mięsa, a plecy pulsowały bólem po chłoście. Rozprostował ciemne, błoniaste skrzydła, próbując ulżyć obolałym plecom. Strażnik natychmiast szturchnął go swoją maczugą, następnie cofnął się speszony suchym sykiem złości. Inaczej niż inni niewolnicy, którzy nie potrafili powstrzymać się przed okazywaniem swojej rozpaczy lub strachu, Lucivar w złotych oczach nie okazywał żadnych uczuć, żadnego śladu emocji, które mogliby wykorzystać strażnicy, gdy wrzucali szlochającego mężczyznę do starej jednoosobowej łodzi. Nie nadawała się już do żeglugi, a w przegniłym drewnie widać było dziury, które teraz czyniły ją bardziej przydatną. Skazaniec był drobny i na pół zagłodzony. Mimo to potrzeba było sześciu strażników, aby wsadzić go do łodzi. Pięciu trzymało go za głowę, ręce i nogi. Szósty przed zasunięciem drewnianej pokrywy rozsmarował smalec na genitaliach mężczyzny. Pokrywa ta była idealnie dopasowana do łódki i miała wycięte otwory na głowę i ręce. Gdy ręce mężczyzny przywiązano do żelaznych pierścieni na zewnętrznych burtach, zasunięto pokrywę i odtąd tylko strażnicy mogli ją usunąć. Jeden ze strażników przyjrzał się więźniowi i potrząsnął głową z udawanym przerażeniem. Wracając do innych, rzekł: - Przed wyruszeniem na morze powinien dostać ostatni posiłek. Pozostali strażnicy wybuchnęli śmiechem. Skazaniec zawołał o pomoc. Jeden po drugim strażnicy wrzucali żywność do ust skazańca. Następnie zagnali pozostałych niewolników do stajni, w których byli zakwaterowani. STRONA 8- Będziecie mieli dziś dobrą zabawę, chłopcy - krzyknął, śmiejąc się, strażnik. - Pamiętajcie o tym następnym razem, gdy przyjdzie wam do głowy zdradzić Lady Zuultah. Lucivar spojrzał przez ramię i odwrócił wzrok. Zwabione zapachem żywności szczury wcisnęły się do otworów w łodzi. Człowiek w łodzi krzyknął. Chmury zasłaniały księżyc, a księżycowe światło przysłonił szary całun. Człowiek w łodzi nie poruszał się. Wskutek uderzeń o łódź, które miały odstraszyć szczury, kolana pokrywały rany. Jego struny głosowe były zdarte od krzyku. Lucivar przyklęknął za łodzią, poruszając się ostrożnie, aby nie brzęczały łańcuchy. - Nie powiedziałem im, Yasi - wychrypiał więzień. - Próbowali mnie zmusić, ale im nie powiedziałem. Tyle honoru mi jeszcze zostało. Lucivar przytknął do warg mężczyzny kubek. - Wypij to - powiedział cichym szeptem, ginącym w mroku nocy. - Nie - jęknął mężczyzna. - Nie. - Zaczął płakać, z jego zniszczonego gardła wydobywał się ochrypły, gardłowy głos. - Bądź teraz cicho. Cicho. To pomoże. - Podpierając głowę człowieka, Lucivar wlał mu zawartość kubka do opuchniętych ust. Po dwóch łykach Lucivar odstawił kubek i dotknął delikatnie palcami głowy mężczyzny. - To pomoże - szepnął. - Jestem Wojownikiem Krwawych. - Lucivar podał ponownie kubek mężczyźnie, ten wziął jeszcze jeden łyk. Gdy odzyskał nieco głos, zaczął niewyraźnie mamrotać. - Jesteś Księciem Wojowników. Dlaczego oni nam to robią, Yasi? - Ponieważ nie mają honoru. Ponieważ zapomnieli, co to znaczy być Krwawym. Arcykapłanka z Hyall jest plagą, która rozprzestrzenia się w Królestwie od wieków i powoli wchłania każde Terytorium, na które się natknie. - Może plebejusze mają wobec tego rację. Może Krwawi są źli. Lucivar nie przestawał dotykać czoła i skroni mężczyzny. - Nie. Jesteśmy, czym jesteśmy. Nikim więcej i nikim mniej. We wszystkich ludziach dobro miesza się ze złem. Teraz rządzi zło, które jest wśród nas. - A gdzie wśród nas są dobrzy? - zapytał sennie człowiek. Lucivar ucałował głowę człowieka. - Zostali zniszczeni lub stali się niewolnikami. Podał kubek. - Wypij do końca, mały Bracie. Gdy człowiek dopił, Lucivar użył Fachu, aby zniknąć kubek. STRONA 9Człowiek w łodzi roześmiał się. - Czuję się bardzo odważny, Yasi. - Jesteś bardzo odważny. - Szczury... Nie mam jąder. - Wiem. - Płakałem, Yasi. Przed nimi wszystkimi płakałem. - Nie szkodzi. - Jestem Wojownikiem. Nie powinienem płakać. - Nie powiedziałeś. Miałeś odwagę, gdy jej potrzebowałeś. - Zuultah i tak tamtych zabiła. - Zapłaci za to, Braciszku. Pewnego dnia ona i jej podobni zapłacą za wszystko. - Lucivar delikatnie masował szyję mężczyzny. - Yasi, ja... Ruch był nagły, dźwięk ostry. Lucivar puścił opadającą do tyłu głowę i powoli powstał. Mógł im powiedzieć, że plan się nie powiedzie, że Pierścień Posłuszeństwa może być ustawiony wystarczająco dokładnie, aby ostrzegać właściciela przed wewnętrznym wysysaniem siły i woli. Mógł im powiedzieć, że złośliwe pędy, które ich zniewoliły, zbytnio się rozprzestrzeniły i że człowiek nie jest zdolny do takiego barbarzyństwa, które przyniosłoby im wolność. Mógł im powiedzieć, że można użyć okrutniejszej broni niż Pierścień, aby zapewnić posłuszeństwo, że ich wzajemna troska o siebie ich zniszczy, że jedyną drogą ucieczki, choćby na chwilę, jest nie dbać o nikogo, być samemu. Mógł im powiedzieć. A jednak, gdy podeszli do niego, nieśmiało, ostrożnie, chcąc zapytać męża, który w ciągu stuleci stale uciekał, ale pozostawał zniewolony, powiedział tylko: „Poświęćcie wszystko”. Odeszli rozczarowani, niezdolni, aby zrozumieć, co miał na myśli, co powiedział. Poświęcić wszystko. A była jedna rzecz, której nie mógł poświęcić, której by nie poświęcił. Ileż razy, po tym jak się poddał i został ponownie zakuty w ten okrutny złoty Pierścień wokół organu, Daemon odnajdował go i przyciskał do ściany, warcząc z wściekłości, nazywając go głupcem i tchórzem, który się poddał. Kłamca. Oślizgły, wyuczony na dworze kłamca. Kiedyś Dorothea SaDiablo rozpaczliwie poszukiwała Daemona Sadiego, gdy ten zniknął z dworu bez śladu. Sto lat zabrało odnalezienie go, a przy próbach jego powtórnego schwytania zginęło dwa tysiące Wojowników. Mógł wykorzystać to niewielkie, okrutne STRONA 10Terytorium, którym władał, i podbić Królestwo Terreille. Mógł naprawdę zagrozić Hayll i wchłonąć wszystkich ludzi. A tymczasem przeczytał list, który Dorothea przesłała mu przez posłańca. Przeczytał go i poddał się. W liście było po prostu napisane: „Poddaj się przed nowym miesiącem. Później, jako zapłatę za twoją arogancję, każdego dnia będę zabierać kawałek ciała twojego brata”. Lucivar spróbował otrząsnąć się z niechcianych myśli. Pod pewnymi względami wspomnienia były gorsze niż chłosta, bo prowadziły do myśli o Askavi, z jego górami sięgającymi nieba i dolinami pełnymi miasteczek, farm i lasów. Po wiekach grabieży dokonywanych przez tych, którzy brali, nic nie oddając w zamian, Askavi już nie było tak żyzne jak kiedyś. Był to jednak wciąż jego dom i po stuleciach życia jako zniewolony wygnaniec tęsknił za zapachem czystego powietrza, smakiem słodkiego, zimnego strumienia, ciszą lasów i - przede wszystkim - za górami, w których wzrastała rasa Eyrien. Był jednak w Pruul, gorącym, porośniętym krzakami pustkowiu, służąc tej suce Zuultah, ponieważ nie potrafił ukryć swojego wstrętu do Prythian, Arcykapłanki Askavi, nie potrafił się dostatecznie opanować, aby służyć czarownicom, którymi gardził. Wśród Krwawych mężczyźni mieli służyć, nie rządzić. Mimo że w ciągu stuleci zabił wiele czarownic, nigdy tego nie kwestionował. Zabijał je, ponieważ służenie im było obrazą dla Księcia Wojowników Eyrien, który nosił Czarnoszare Kamienie, i nie zgadzał się z tym, że służenie i płaszczenie się oznacza to samo. Ponieważ był mieszańcem - i mimo że jego Kamienie miały swoją rangę - nie wierzył, że zdobędzie dające władzę stanowisko na dworze. Ponieważ był wyszkolonym wojownikiem Eyrien i miał wybuchowy charakter, nawet jak na Księcia Wojowników, miał jeszcze mniejsze nadzieje na to, że będzie mógł żyć poza społecznymi okowami dworu. I został schwytany, tak jak wszyscy męscy przedstawiciele Krwawych. Mieli jakąś wrodzoną właściwość, która sprawiała, że pragnęli służyć, i skłaniała ich do wiązania się w jakiś sposób z kobietami Krwawych noszącymi Kamienie. Lucivar wzdrygnął się i wciągnął powietrze przez zęby, rana po chłoście znów się otworzyła. Gdy ostrożnie dotknął rany, na ręce zobaczył świeżą krew. Odsłonił zęby w gorzkim uśmiechu. Co mówiło stare powiedzenie? Życzenie wypowiedziane w obecności krwi jest modlitwą do Ciemności. Zamknął oczy, podniósł rękę w stronę nocnego nieba i zamknął się w sobie, zapadając się w psychiczną głębię swoich Szaroczarnych Kamieni, tak aby jego pragnienie pozostało niedostępne dla innych, tak aby nikt na dworze Zuultah nie mógł przeniknąć treści jego myśli. Choć raz chciałbym służyć Królowej, którą mógłbym szanować, komuś, w kogo STRONA 11mógłbym naprawdę wierzyć. Silnej Królowej, która nie bałaby się mojej siły. Królowej, którą mógłbym też nazwać przyjaciółką, pomyślał. Zadziwiony własną głupotą Lucivar wytarł rękę o swoje workowate spodnie z bawełny i westchnął. Szkoda, że przepowiednie Tersy sprzed siedmiuset lat okazały się jedynie rojeniami szalonej kobiety. Dawały mu kiedyś nadzieję. Sporo czasu zabrało mu uświadomienie sobie, że nadzieja przynosi gorycz. Witaj? Lucivar spojrzał w stronę stajni, w których byli zakwaterowani niewolnicy. Niebawem strażnicy mieli zrobić nocny obchód. Przed powrotem do ohydnej celi, do zarobaczonego posłania ze słomy, do odoru strachu, niemytych ciał i ludzkich odchodów poczeka jeszcze minutę, porozkoszuje się nocnym powietrzem, choć było one gorące i pełne kurzu. Witaj? Lucivar powoli obrócił się wokół, jego zmysły pracowały na najwyższych obrotach, a umysł poszukiwał źródła tej myśli. Przekaz psychiczny mógł być adresowany do wszystkich przebywających w pewnym obszarze - jak krzyk w zatłoczonym pomieszczeniu - albo skierowany do określonej rangi Kamieni lub płci, albo tylko do jednego umysłu. Wydawało się, że ta myśl była skierowana bezpośrednio do niego. Nie było niczego niezwykłego wokoło. Cokolwiek to było, zniknęło. Lucivar potrząsnął głową. Stawał się nerwowy jak nie - Krwawi plebejusze, z ich przesądami o czającym się w ciemności złu. - Witaj? Lucivar odwrócił się, skrzydłami pomagając sobie utrzymać równowagę i ustawiając stopy w pozycji bojowej. Poczuł się głupio, gdy zobaczył wpatrzoną w niego szeroko otwartymi oczami dziewczynkę. Była mizerna i malutka, miała około siedmiu lat. Nazwanie jej nieładną byłoby nadmiarem uprzejmości. Ale nawet w świetle księżyca miała zupełnie niezwykłe oczy. Przypominały mu niebo o zmierzchu lub głębokie wysokogórskie jezioro. Jej ubranie było dobrego gatunku, z pewnością lepsze niż ubranie dziecka żebraka. Jej złote loki wyglądały śmiesznie wokół wąskiej i drobnej twarzyczki. - Co ty tutaj robisz? - spytał ostro. Splotła palce i zgarbiła się. - Ja - ja słyszałam cię. Chciałeś mieć przyjaciela. - Słyszałaś mnie? - Lucivar wpatrywał się w nią. Jak do diabła mogła go słyszeć? To prawda, wypowiedział to życzenie, ale na czarnoszarej nici. W Królestwie Terreille tylko on STRONA 12nosił Szaroczarny Kamień. Jedynym Kamieniem ciemniejszym niż jego był Czarny, a jedyną osobą, która nosiła ten Kamień, był Daemon Sadi. Chyba że... Nie, nie mogła być. W tym momencie oczy dziewczynki przeskoczyły z niego na martwego człowieka w łódce, a potem z powrotem na niego. - Muszę iść - powiedziała cicho, odwracając się plecami. - Nie, nie idź - szepnął. Podszedł do niej miękkim krokiem, krokiem myśliwego skradającego się ku swojej ofierze. Rzuciła się do ucieczki. Chwycił ją w ciągu paru sekund, nie bacząc na hałas, który robiły łańcuchy. Przerzucił przez nią łańcuch, objął w pasie i uniósł. Stęknął, gdy kopnęła go piętą w kolano. Nie zwracał uwagi na próby drapania, jej kopniaki powodowały sińce, ale nie były to ciosy tak skuteczne jak jedno dobre kopnięcie w odpowiednie miejsce. Gdy zaczęła krzyczeć, zatkał jej dłonią usta. Natychmiast wbiła zęby w jego palec. Lucivar stłumił krzyk bólu i przeklął pod nosem. Upadł na kolana, pociągając ją za sobą. - Cicho - szepnął wściekle. - Czy chcesz ściągnąć nam na kark strażników? - Prawdopodobnie chciała i oczekiwał, że zacznie walczyć jeszcze bardziej zaciekle, wiedząc, że nadciąga pomoc. A tymczasem znieruchomiała. Lucivar oparł podbródek o jej głowę i wciągnął powietrze. - Jesteś wściekłą, małą kotką - powiedział półgłosem, starając się nie roześmiać. - Dlaczego go zabiłeś? Czy to gra wyobraźni, czy jej głos się zmienił? Ciągle mówiła jak mała dziewczynka, ale teraz w jej głosie był grzmot, jaskinie i niebo o północy. - On cierpiał. - Nie mogłeś go zabrać do uzdrowicielki? - Uzdrowicielki nie przejmują się niewolnikami - odrzekł. - Poza tym za bardzo go okaleczono, aby mogła pomóc uzdrowicielka. - Przyciągnął ją mocniej do piersi, mając nadzieję, że ciepło jego ciała sprawi, iż przestanie dygotać. Była tak blada przy jego jasnobrązowej skórze… Wiedział, że bladość jest spowodowana nie tylko jasną karnacją. - Przepraszam. To było okrutne. Gdy zaczęła się wyrywać, podniósł ramiona, tak że mogła się wyślizgnąć pod łańcuchem, między jego nadgarstkami. Oddaliła się nieco, obróciła i padła na kolana. Przyglądali się sobie nawzajem. - Jak się nazywasz? - spytała wreszcie. - Nazywają mnie Yasi. - Roześmiał się, gdy zmarszczyła nos. - To nie moja wina. Nie STRONA 13wybierałem sobie imienia. - To niemądre słowo dla kogoś takiego jak ty. Jak naprawdę się nazywasz? Lucivar zawahał się. Eyrianie tworzyli jedną z najbardziej długowiecznych ras. Miał tysiąc siedemset lat, aby zapracować sobie na reputację okrutnika i gwałtownika. Gdyby usłyszała którąś z historii, które o nim krążyły... Odetchnął głęboko i wolno wypuścił powietrze. - Lucivar Yaslana. Żadnej reakcji poza nieśmiałym uśmiechem aprobaty. - Jak się nazywasz, Kotko? - Jaenelle. Uśmiechnął się. - Ładne imię, ale myślę, że Kotka pasuje do ciebie równie dobrze. Prychnęła. - Widzisz? - Zawahał się, ale musiał zapytać. Między domysłami, że zabił tego niewolnika, a całkowitym przekonaniem Zuultah była różnica, o której przekonałby się, gdyby został przywiązany do słupków do chłosty. - Czy twoja rodzina odwiedza Panią Zuultah? Jaenelle skrzywiła się. - Kogo? Naprawdę wyglądała jak kociak zastanawiający się, jak skoczyć na dużego, ruchliwego owada. - Zuultah. Królową Pruul. - Co to jest Pruul? - To jest Pruul. - Lucivar machnął ręką, wskazując krainę wokół, i przeklął po eyrieńsku, gdy zagrzechotały łańcuchy. Stłumił ostatnie przekleństwo, gdy zauważył poważny, zaciekawiony wyraz jej twarzy. - Skoro nie jesteś z Pruul, a twoja rodzina nie składa tu wizyty, to skąd jesteś? - Gdy się wahała, wskazał głową łódź. - Umiem dotrzymać tajemnicy. - Jestem z Chaillot. - Chai... - Lucivar stłumił kolejne przekleństwo. - Czy znasz eyrieński? - Nie. - Jaenelle uśmiechnęła się do niego. - Ale teraz znam kilka słów po eyrieńsku. Należało się roześmiać czy udusić ją? - Jak się tu dostałaś? Nastroszyła włosy i skrzywiła się, patrząc na skalisty grunt między nimi. W końcu wzruszyła ramionami. - W ten sam sposób, w jaki podróżuję do innych miejsc. - Jeździsz na Wietrze? - wykrzyknął. Podniosła palec, aby zbadać ruch powietrza. STRONA 14- Nie ma bryzy ani żadnych podmuchów. - Lucivar wyszczerzył zęby. - Wiatry. Sieci. Paranormalne drogi w Ciemnościach. Jaenelle ożywiła się. - Czy tym właśnie są? Udało mu się powstrzymać przekleństwo. Jaenelle pochyliła się do przodu. - Zawsze jesteś taki drażliwy? - Większość ludzi uważa, że jestem drażliwy tak. - Co to znaczy? - Nieważne. - Podniósł ostry kamień i narysował na ziemi między nimi koło. - To jest Królestwo Terreille. - W kole położył okrągły kamień. - To jest Czarna Góra, Ebon Askavi, gdzie spotykają się Wiatry. - Narysował proste linie biegnące od okrągłego kamienia w stronę obwodu koła. - To są linie wiążące. - Narysował mniejsze kółka wewnątrz dużego koła. - To są linie radialne. Wiatry są jak pajęcza sieć. Możesz podróżować po liniach łączących lub radialnych i zmieniać kierunek w miejscach ich przecięcia. Dla każdej rangi Krwawych Ka- mieni jest inna Sieć. Im Sieć jest ciemniejsza, tym więcej linii łączących i radialnych i tym szybsza Sieć. Możesz przemieszczać się po Sieci, która odpowiada randze twoich Kamieni lub niższej, chyba że podróżujesz w Pojeździe prowadzonym przez kogoś dość silnego, aby mógł jeździć po Sieci, lub jesteś chroniona przez kogoś, kto może jeździć po Sieci. Jeśli spróbujesz, prawdopodobnie nie przeżyjesz tego. Zrozumiałaś? Jaenelle przygryzła dolną wargę i wskazała na przestrzeń między pasmami. - A co, jeśli chcę dostać się tutaj? Lucivar potrząsnął głową. - Musiałabyś przedostać się z Sieci z powrotem do Królestwa w możliwie jak najbliższym punkcie i podróżować dalej jakoś inaczej. - To nie w ten sposób się tu dostałam - zaoponowała. Lucivar drgnął. W pobliżu siedziby Zuultah nie było nici żadnej Sieci. Jej dwór specjalnie znajdował się w jednym z tych pustych obszarów. Jedynym sposobem, aby tam się dostać bezpośrednio z Wiatrów, byłoby opuszczenie Sieci i szybowanie po omacku przez Ciemności, co nawet dla najsilniejszych i najlepszych było ryzykowne. Chyba że... - Chodź do mnie, Kotko - powiedział łagodnie. Gdy znalazła się przed nim, położył ręce na jej wątłych ramionach. - Często wyruszasz w podróż? Jaenelle powoli skinęła głową. - Ludzie mnie wzywają. Tak jak ty mnie wezwałeś. Tak jak on ją wezwał. Matko Noc! - Kotko, słuchaj mnie. Dzieci są narażone na wiele niebezpieczeństw. STRONA 15Jej oczy nabrały dziwnego wyrazu. - Tak, wiem. - Czasami wróg może mieć maskę przyjaciela, a w końcu jest zbyt późno, aby uciec. - Tak - wyszeptała. Lucivar potrząsnął nią delikatnie, zmuszając ją, aby na niego spojrzała. - Terreille jest niebezpiecznym miejscem dla małych kotków. Proszę, wracaj do domu i nie włócz się więcej. Nie... nie odpowiadaj na wołania ludzi. - Ale wtedy już nigdy cię nie zobaczę. Lucivar przymknął złote oczy. Nóż wbity w serce bolałby mniej. - Wiem. Ale zawsze będziemy przyjaciółmi. I nie żegnamy się na zawsze. Gdy dorośniesz, odnajdę cię, albo ty odnajdziesz mnie. Jaenelle przygryzła wargę. - Ile trzeba mieć lat, żeby być dorosłą? Wczoraj. Dziś. - Powiedzmy siedemnaście. Brzmi to jak nigdy, wiem, ale tak naprawdę to nie jest długo. - Nawet Sadi nie mógłby lepiej skłamać. - Obiecasz mi, że nigdy nie będziesz się włóczyć? Jaenelle westchnęła. - Obiecuję, że nie będę się włóczyć po Terreille. Lucivar podniósł ją i okręcił. - Zanim odejdziesz, chcę cię nauczyć jednej rzeczy. Przyda ci się, jeśli ktoś będzie cię łapać od tyłu. Gdy przećwiczyli chwyt wystarczająco wiele razy, aby wiedziała, jak się zachować, Lucivar pocałował ją w czoło i zrobił krok w tył. - Zmykaj stąd. Lada moment straże będą robić obchód. I pamiętaj - Królowa nigdy nie łamie obietnicy złożonej Księciu Wojowników. - Będę pamiętać. - Zawahała się. - Gdy dorosnę, będę wyglądać inaczej. Jak mnie poznasz? Lucivar uśmiechnął się. Dziesięć lat czy sto nie zrobi żadnej różnicy. Zawsze rozpozna te niezwykłe, szafirowe oczy. - Będę wiedzieć. Do widzenia, Kotko. Niech Ciemność cię utuli. Uśmiechnęła się do niego i zniknęła. Lucivar patrzył w puste miejsce. Czy rozmowa z nią była niemądrym pomysłem? Pewnie tak. STRONA 16Jego uwagę zwrócił szczęk furtki. Szybko starł rysunek Wiatrów i zaczął przemykać się z cienia do cienia, aż dotarł do stajni. Przeszedł przez zewnętrzną ścianę i ledwo zdążył ułożyć się w celi, gdy strażnik otworzył zakratowane okienko w drzwiach. Zuultah była dość arogancka, aby sądzić, że jej zaklęcia powstrzymują niewolników od korzystania z Fachu w celu przechodzenia przez ściany celi. Przechodzenie przez zaklętą ścianę było dla niego niewygodne, ale nie niewykonalne. Niech się suka zastanawia. Gdy straże znajdą niewolnika w łodzi, będzie podejrzewać, że to Lucivar skręcił kark nieszczęśnikowi. Ona zawsze go podejrzewała, gdy cokolwiek złego działo się na dworze - i nie bez powodu. Być może powinien stawić jakiś opór, gdy strażnicy próbowali przywiązać go do palików do chłosty. Szamotanina sprawiłaby, że Zuultah nie mogłaby się skupić i gwałtowne emocje przytłumiłyby unoszący się jeszcze psychiczny zapach dziewczynki. Tak, mógłby sprawić, że Lady Zuultah nie będzie się w stanie skupić i nigdy nie zda sobie sprawy, że przez Królestwo przeszła właśnie Czarownica. 2. Terreille Lady Maris odwróciła głowę w stronę dużego, wolno stojącego lustra. - Możesz teraz odejść. Daemon Sadi wyślizgnął się z łóżka i zaczął powoli, z szyderstwem w oczach, ubierać się, dobrze wiedząc, że obserwowała go w lustrze. Zawsze patrzyła w lustro, gdy ją obsługiwał. Nieco samopodglądactwa? Czy udawała, że mężczyzna w lustrze o nią dbał, że jej szczytowanie rzeczywiście go pobudziło? Głupia suka. Maris przeciągnęła się i westchnęła z rozkoszy. - Ze swoją jedwabistą skórą i naprężonymi mięśniami przypominasz mi dzikiego kota. Daemon włożył białą jedwabną koszulę. Dziki drapieżnik? To był trafny opis. Gdyby kiedykolwiek rozzłościła go i przekroczyła granice jego niezbyt wielkiej tolerancji wobec słabej płci, z radością pokazałby swoje pazury. Szczególnie jeden, niewielki pazur. Maris ponownie westchnęła. - Jesteś taki piękny. Rzeczywiście, był piękny. Jego twarz była dziedzictwem tajemniczego pochodzenia, arystokratyczna i zbyt pięknie wyrzeźbiona, aby można ją było nazwać po prostu przystojną. Był wysoki i szeroki w ramionach. Jego umięśnione i wytrenowane ciało dawało przyjemność. Głos był niski i miły, z lekka chrapliwy, z uwodzicielskim tonem, który STRONA 17wzruszał kobiety. Jego złote oczy i gęste, czarne włosy były typowe dla wszystkich długowiecznych ras Terreille, ale złotobrązowa skóra była nieco jaśniejsza niż skóra haylliańskich arystokratów - przypominała raczej skórę przedstawicieli rasy Dhemlan. Jego ciało było bronią, a on zawsze dbał o swoją broń. Daemon włożył czarny żakiet. Ubrania także stanowiły broń, od skąpej bielizny po idealnie dopasowane garnitury. Nektar kuszący kobiety nieświadome tego, co im grozi. Wachlując się otwartą dłonią, Maris spojrzała prosto na niego. - Nawet przy tej pogodzie nie pocisz się. - zabrzmiało to jak zarzut, którym w istocie było. Daemon uśmiechnął się szyderczo. - Dlaczego miałbym się pocić? Maris usiadła i przykryła się prześcieradłem. - Jesteś okrutnym, nieczułym sukinsynem. Daemon uniósł swoją piękną brew. - Myślisz, że jestem okrutny. Oczywiście masz rację. Jestem koneserem okrucieństwa. - I jesteś z tego dumny, prawda? - Maris mrugnęła, aby powstrzymać łzy. Jej twarz stężała, ukazując zmarszczki. - Wszystko, co o tobie mówią, to prawda. Nawet to. - Machnęła ręką w stronę jego podbrzusza. - To? - zapytał, doskonale wiedząc, co miała na myśli. Ona, tak jak każda podobna do niej kobieta, wybaczyłaby mu wszystkie okrucieństwa, gdyby doprowadziła go do erekcji. - Nie jesteś prawdziwym mężczyzną. Nigdy nim nie byłeś. - Ach. I tym razem się nie mylisz. - Daemon wsunął dłonie do kieszeni spodni. - Osobiście zawsze myślałem, że to niewygoda powodowana przez Pierścień Posłuszeństwa sprawia problem. - Powrócił zimny, drwiący uśmiech. - Być może, gdybyś go zdjęła… Maris zbladła tak bardzo, że zastanawiał się, czy nie zemdleje. Wątpił, czy chciałaby sprawdzić jego teorię i rzeczywiście zdjąć złoty Pierścień z jego organu. Po jego oswobodzeniu nie przeżyłaby minuty. Większość czarownic, które obsługiwał, nie przeżyło. Daemon uśmiechnął się tym chłodnym, dobrze znajomym, brutalnym uśmiechem i usadowił obok niej na łóżku. - A więc myślisz, że jestem okrutny. - Jego uwodzicielskie zabiegi sprawiły, że jej oczy lśniły pożądaniem. - Tak - Maris szepnęła, wpatrując się w jego wargi. Daemon pochylił się, zaskoczony szybkością, z jaką rozchyliła wargi do pocałunku. Jej spragniony język bawił się jego językiem, a kiedy wreszcie uniósł głowę, próbowała STRONA 18przyciągnąć go do siebie. - Czy naprawdę chcesz wiedzieć, dlaczego się nie spociłem? - spytał zbyt łagodnie. Zawahała się, jej żądza walczyła z ciekawością. - Dlaczego? Daemon uśmiechnął się. - Ponieważ, moja droga Lady Maris, twoja tak zwana inteligencja zanudza mnie na śmierć, a to ciało, które uważasz za piękne i warte pokazywania zawsze i wszędzie, gdzie to możliwe, nie nadaje się na pokarm dla wron. Dolna warga Maris zadrżała. - Jesteś sadystycznym brutalem. Daemon zsunął się z łóżka. - Skąd możesz wiedzieć? - zapytał uprzejmie. - Gra jeszcze się nie zaczęła. - Wynoś się. WYNOŚ SIĘ! Szybko opuścił sypialnię, ale poczekał chwilę pod drzwiami. Jej bolesny szloch był idealnym przeciwieństwem jego drwiącego śmiechu. Lekki wietrzyk mierzwił włosy Daemona, gdy szedł żwirowaną ścieżką przez ogrody. Rozpiął koszulę i cieszył się pieszczotą wiatru. Wyjął ze złotej papierośnicy długiego, cienkiego papierosa, zapalił i przyglądał się, jak dym wolno wypływa z ust i nozdrzy, tłumiąc woń Maris. Światło w sypialni Maris zgasło. Głupia suka. Nie rozumiała gry, którą prowadziła. Nie - ona nie rozumiała gry, którą on prowadził. Miał tysiąc siedemset lat i właśnie zaczynał być w kwiecie wieku. Odkąd pamiętał, nosił Pierścień Posłuszeństwa kontrolowany przez Dorotheę SaDiablo, Arcykapłankę Hayll. Będąc nieślubnym synem jej kuzyna, wychowywał się na jej dworze, był kształcony i szkolony, aby służyć Czarnym Wdowom Hayll. To nauczyło go Fachu w dostatecznym stopniu, aby służyć tym wiedźmom, gdy chciały, aby im służono. Oddawał się rozpuście na dworach, które dawno obróciły się w pył, gdy ludzie Maris dopiero zaczynali budować miasta. Niszczył czarownice lepiej niż ona i mógł zniszczyć także ją. Doprowadzał do upadku dwory, pustoszył miasta, wywoływał wojny, mszcząc się za łóżkowe zabawy. Dorothea karała go, krzywdziła, zaprzedawała go w niewolę na kolejnych dworach, ale w końcu Maris i jej podobne nie były na zawsze. Inaczej niż on. Jego stworzenie drogo kosztowało Dorotheę i pozostałe Czarne Wdowy Hayll i cokolwiek by zrobiły, nie mogły zrobić tego ponownie. Krew Hayll zawodziła. W jego pokoleniu bardzo niewielu nosiło ciemniejsze STRONA 19Kamienie - nic dziwnego, skoro po tym, jak została Arcykapłanką, Dorothea bardzo się starała, aby eliminować co silniejsze czarownice, które mogłyby zagrozić jej panowaniu, ograniczając grupę swoich uczennic do Stu Rodzin Hayll, noszących jaśniejsze Kamienie czarownic, które nie miały wysokiej pozycji społecznej, oraz kobiet Krwawych, które miały niewielką władzę, jako jedyne zdolne do współżycia z mężczyznami Krwawych i produkowania zdrowych dzieci Krwawych. Teraz potrzebowała przedstawiciela noszących ciemne Kamienie, który związałby się z jej Siostrami - Czarnymi Wdowami. Z radością go poniżała i torturowała, jednak nie niszczyła, ponieważ chciała, aby w ciałach jej Sióstr znalazło się jego nasienie, jeśli tylko była na to szansa, i wykorzystywała głupie kobiety, jak Maris, aby go zmiękczyć i skłonić do poddania. Nigdy by się nie poddał. Siedemset lat temu Tersa powiedziała mu, że żywy mit nadchodzi. Siedemset lat czekania, obserwowania, poszukiwania, nadziei. Siedemset rozdzierających serce, wyczerpujących lat. Odmówił poddania się, nie chciał się zastanawiać, czy postąpił słusznie, odmówił, ponieważ jego serce tak bardzo tęskniło za tą dziwną, cudowną, przerażającą istotą nazywaną Czarownicą. W głębi duszy znał ją. Widział ją w snach. Nigdy nie umiał wyobrazić sobie jej twarzy. Zawsze się zamazywała, jeśli próbował się na niej skupić. Mógł ją jednak zobaczyć w szacie z ciemnej, przejrzystej pajęczej nici, szacie, która zsuwała się z jej ramion, gdy szła, szacie, która rozchylała się i zamykała, odsłaniając chłodną skórę. A w pokoju unosiłby się jej zapach, zapach, który by go obudził i sprawił, że ukryłby twarz w jej poduszce, gdy ona wstanie i zajmie się swoimi sprawami. To nie było pożądanie - żar ciała był niczym w porównaniu z objęciami dwóch umysłów - choć przyjemność fizyczna też była obecna. Chciał jej dotknąć, poczuć dotyk jej skóry, posmakować jej ciepła. Chciał ją pieścić, dopóki oboje nie zaczną płonąć. Chciał wplatać swoje życie w jej życie tak, aby nie dało się powiedzieć, gdzie jedno się zaczyna, a drugie kończy. Chciał ją objąć swoim silnym i opiekuńczym ramieniem i czuć, że i on jest pod jej opieką; posiąść ją i być jej; dominować i być zdominowanym. Chciał tego Innego, cienia na życiu, który sprawiłby, że bolałby go każdy oddech, gdy kręcił się wśród tych słabych kobiet, które nic dla niego nie znaczyły i nigdy nie mogłyby znaczyć. Po prostu nie wierzył, że się urodził, aby być jej kochankiem. Daemon zapalił kolejnego papierosa i zgiął palec serdeczny prawej ręki. Ząb węża gładko wysunął się ze swojego kanału i oparł na spodniej części jego długiego, STRONA 20pomalowanego na czarno paznokcia. Uśmiechnął się. Maris zastanawiała się, czy ma pazury. To maleństwo zrobi na niej wrażenie. Nie na długo jednak, ponieważ jad w woreczku poniżej paznokcia był niezwykle silny. Miał szczęście, że osiągnął dojrzałość płciową nieco później niż większość mieszkańców Hayll. Ząb węża pojawił się w tym samym czasie, w którym nastąpiły inne zmiany. Było to dla niego ogromne zaskoczenie, ponieważ sądził, że mężczyzna nie mógł być naturalną Czarną Wdową. W tamtym czasie służył na dworze, na którym wśród mężczyzn modne były długie i lakierowane paznokcie, a więc nikogo nie zdziwiło, gdy przejął tę modę i nikt nigdy nie zastanawiał się, dlaczego nadal tak się nosił. Nawet Dorothea. Ponieważ czarownice sabatu Klepsydry specjalizowały się w truciznach i ciemniejszych aspektach Fachu, podobnie jak w snach i wizjach, zawsze uważał za dziwne, że Dorothea nigdy nie odgadła, czym był. Gdyby odgadła, bez wątpienia próbowałaby trwale go okaleczyć. Mogłoby się jej udać, zanim złożył Ciemnościom Ofiarę, aby określić swoją dojrzałą siłę, i gdy nosił wciąż Czerwony Kamień, który trafił do niego na Ceremonii Przyrodzonego Prawa. Gdyby spróbowała teraz, nawet ze wsparciem sabatu, drogo by ją to kosztowało. Nawet z nałożonym Pierścieniem Książę Wojowników z Czarnym Kamieniem byłby potężnym przeciwnikiem dla Kapłanki z Czerwonym Kamieniem. Właśnie dlatego ich ścieżki rzadko się teraz krzyżowały, dlatego trzymała go z dala od Hayll i jej własnego dworu. Miała jeden atut, który sprawiał, że był jej posłuszny. Gdyby życia Lucivara nie położono na szali, Daemona nie powstrzymałby nawet ból spowodowany przez Pierścień Posłuszeństwa. Lucivar... i dżoker, którego Tersa dorzuciła do gry o podległość i panowanie. Dżoker, o którym Dorothea nie wiedziała. Dżoker, który zakończy jej rządy w Terreille. Kiedyś Krwawi rządzili uczciwie i dobrze. Miasteczka Krwawych w Dystrykcie były zadbane i traktowały uczciwie podporządkowane miasteczka Landen. Królowe Dystryktu służyły na dworze Królowej Prowincji. Królowe Prowincji z kolei służyły Królowej Terytorium - która była wybierana przez większość Krwawych z ciemniejszymi Kamieniami, zarówno kobiet, jak i mężczyzn - ponieważ była ona najsilniejsza i najlepsza. W tamtych czasach nie trzeba było niewolnictwa, aby panować nad silnymi mężczyznami. Byli wierni swojej Królowej, która była dla nich dobra. Chętnie oddawali za nią życie. Służyli dobrowolnie. W tamtych czasach skomplikowany trójkąt rang Krwawych nie odciskał się tak mocno na pozycji społecznej. Ranga Kamienia i kasta miały takie samo, jeśli nie większe znaczenie. Oznaczało to, że rządy społeczeństwem były płynnym tańcem, w którym prowadzenie zmieniało się w zależności od tancerzy. W centrum tego tańca była STRONA 21jednak zawsze Królowa. W czystkach Dorothei był i geniusz, i błąd. Oczekiwała ona, że bez silnych Królowych, które zagroziłyby jej dojściu do władzy, mężczyźni oddadzą się jej, Kapłance, tak samo, jak poddali się Królowej. Nie poddali się jednak. Zaczęła się więc inna czystka i gdy się skończyła, Dorothea miała najgroźniejszą ze wszystkich broni - przestraszonych mężczyzn, którzy pozbawiali władzy wszystkie słabsze kobiety, aby mogli się poczuć silni i przestraszyć kobiety zakładające Pierścień potencjalnie silnym mężczyznom, zanim mogliby oni stać się zagrożeniem. Doprowadziło to do spirali wypaczeń w społeczeństwie, z Dorotheą w jego centrum, pełniącą funkcję zarówno instrumentu niszczenia, jak i jedynej oazy spokoju. Zmiany te rozprzestrzeniły się następnie na zewnątrz, na inne Terytoria. Widział, jak te inne krainy i narody powoli kruszyły się i rozsypywały wskutek niepowstrzymanych wynaturzeń Krwawych w Hayll. Widział, jak silne Królowe, udające się zbyt młodo do łożnic, wracały po Dziewiczej Nocy złamane i bezużyteczne. Widział to wszystko i nad tym ubolewał, wściekły i sfrustrowany, że mógł zrobić tak niewiele, aby to powstrzymać. Bękart nie ma pozycji społecznej. Niewolnik tym bardziej, niezależnie od kasty, w której się urodził, lub jakie Kamienie nosił. A więc gdy Dorothea prowadziła grę o władzę, a on grał swoją. Ona niszczyła Krwawych, którzy się jej przeciwstawiali. On niszczył Krwawych, którzy ją popierali. W końcu wygrała. Wiedział o tym. Pozostało teraz bardzo niewiele Terytoriów, które nie żyły w cieniu Hayll. Askavi stanęło na Hayll okrakiem wieki temu. Dhemlan było jedynym Terytorium we wschodniej części Królestwa, które wciąż ostatkiem sił walczyło, aby pozostać wolnym od wpływów Dorothei. Było jeszcze kilka niewielkich Terytoriów na dalekim zachodzie, które nie były całkowicie podbite. W ciągu następnego stulecia, najwyżej dwóch, Dorothea zaspokoiłaby swoje ambicje. Cień Hayll objąłby całe Królestwo, a Dorothea zostałaby Arcykapłanką, absolutną władczynią Terreille, które zwane było niegdyś Królestwem Światła. Daemon zgasił papierosa i zapiął koszulę… Przed pójściem spać musiał jeszcze zająć się Marissą, córką Maris. Przeszedł zaledwie parę kroków, gdy czyjś umysł skontaktował się z jego umysłem, domagając się zwrócenia uwagi. Odwrócił się od domu i udał za mentalnym sygnałem. Nie było wątpliwości co do pochodzenia tego psychicznego przesłania, tych splątanych myśli i chaotycznych obrazów. Co ona tu robiła? Gdy dotarł do niewielkiego zagajnika na skraju ogrodów, sygnały ustały. STRONA 22- Tersa? - zawołał cicho. Krzewy z tyłu zaszeleściły i koścista dłoń zacisnęła się na jego przegubie. - Tędy - powiedziała Tersa, ciągnąc go ścieżką. - Sieć jest krucha. - Tersa... - Daemon uchylił się, uderzony w twarz nisko wiszącą gałęzią, i poczuł szarpnięcie. - Tersa... - Cicho, chłopcze - powiedziała ze złością, ciągnąc go za sobą. Skupił się na uchylaniu przed gałęziami i omijaniu korzeni, o które mógłby się potknąć. Zaciskając zęby, zmuszał się, aby nie zwracać uwagi na jej poszarpane ubranie, które okrywało wychudzone ciało. Jako dziecko Wykrzywionego Królestwa Tersa była na wpół dzika i przez kawałki tego, czym niegdyś była, widziała świat jako upiorne szarości. Z doświadczenia wiedział, że gdy Tersa była skupiona na swoich wizjach, nie było sensu mówić do niej o tak przyziemnych rzeczach, jak jedzenie czy ubrania i bezpieczne, ciepłe łóżka. Dotarli do polany, na której znajdowały się trzy kamienne tabliczki. Dwie z nich podpierały trzecią. Daemon zastanawiał się, czy był to twór naturalny, czy też to Tersa zbudowała ten miniaturowy ołtarz. Na tabliczce nie było niczego z wyjątkiem drewnianej ramki, podtrzymującej splątaną Sieć Czarnej Wdowy. Niespokojny Daemon rozcierał nadgarstek i czekał. - Uważaj - rozkazała Tersa. Paznokciem kciuka lewej dłoni ułamała paznokieć palca wskazującego. Paznokieć palca wskazującego zmienił się w ostrze. Nakłuła nim środkowy palec prawej ręki i kapnęła krwią na każdą z czterech nitek mocujących sieć do ramki. Krew spływała w dół górnych nitek i w górę dolnych. Gdy krople spotkały się w środku, sieć pajęcza rozjarzyła się. Przed ramką pojawiła się wirująca mgiełka, która zmieniła się w kryształowy kielich. Kielich był prosty. Większość ludzi nazwałoby go zwyczajnym. Daemon uważał, że był elegancki i piękny. Ale do prowizorycznego ołtarza przyciągało to, co znajdowało się w kielichu. Poprzecinana błyskawicami mgiełka w kielichu zawierała moc, która wędrowała wzdłuż jego nerwów, wiła się wokół kręgosłupa i szukała wyjścia w okolicach lędźwi. Była to płynna moc o katastrofalnym natężeniu, o straszliwości wykraczającej poza ludzkie wyobrażenia... a on pragnął jej całym swoim jestestwem. - Patrz - powiedziała Tersa, wskazując na brzeg kielicha. Od odprysku z krawędzi kryształu do podstawy kielicha biegło cienkie pęknięcie. Daemon widział, jak pojawia się głębsze. Mgiełka wewnątrz kielicha zawirowała. Przez szkło podstawy kielicha przeniknął do nóżki pęd. - Zbyt kruchy, pomyślał, gdy pojawiało się coraz więcej pęknięć. Kielich był zbyt STRONA 23delikatny, aby pomieścić moc tego rodzaju. Wtedy przyjrzał się dokładniej: pęknięcia zaczynały się na zewnątrz i biegły do środka, a nie zaczynały się w środku i biegły na zewnątrz. Groziło mu więc coś, co znajdowało się poza nim. Zadrżał, gdy do nóżki wpływało coraz więcej mgiełki. To była wizja. Nic nie mógł zrobić, aby zmienić wizję. Ale wszystko w jego wnętrzu domagało się od niego, aby coś zrobił, otoczył kielich mocą i zaopiekował się nim, chronił go, zabezpieczał. Wiedząc, że niczego nie może zmienić teraz i tu, sięgnął jednak po kielich. Rozprysnął się, zanim go dotknął, rozrzucając kryształowe okruchy po prowizorycznym ołtarzu. Tersa podniosła to, co pozostało po roztrzaskanym kielichu. Trochę mgiełki nadal wirowało na dnie wyszczerbionego fragmentu dna kielicha. Większość mgiełki była uwięziona wewnątrz nóżki. Spojrzała na niego ze smutkiem. - Wewnętrzną Sieć można porwać bez roztrzaskiwania kielicha. Kielich można roztrzaskać bez niszczenia wewnętrznej Sieci. One nie mogą sięgnąć wewnętrznej Sieci, ale kielich… Daemon oblizał wargi. Nie mógł opanować drżenia. - Wiem, że wewnętrzne Sieci to inaczej nasza istota, nasze Ja czerpiące naszą wewnętrzną moc, ale kielich... Ale nie wiem, co oznacza kielich. Jej ręka lekko zadrżała. - Tersa jest roztrzaskanym kielichem. Daemon przymknął oczy. Roztrzaskany kielich. Roztrzaskany umysł. Ona mówiła o szaleństwie. - Daj mi rękę - powiedziała Tersa. Zbyt wytrącony z równowagi, aby jej się przeciwstawić, Daemon wyciągnął lewą rękę. Tersa złapała ją, pociągnęła i przecięła jego nadgarstek wyszczerbioną krawędzią kryształowego kielicha. Daemon ścisnął drugą ręką skaleczony nadgarstek i gapił się zdumiony na Tersę. - Dzięki temu nigdy nie zapomnisz tej nocy - powiedziała Tersa drżącym głosem. - Ta blizna nigdy nie zniknie. Daemon zawiązał na ranie chusteczkę. - Dlaczego ta blizna jest ważna? - Powiedziałam ci. Nie pozwoli zapomnieć. - Tersa przecięła pasma splątanej Sieci kawałkiem kryształu z kielicha. Po przecięciu ostatniej nitki kielich i Sieć znikły. - Nie wiem, czy to będzie, czy może być. Wiele nici w Sieci nie było dla mnie widocznych. Niech Ciemność da ci odwagę, jeśli będziesz jej potrzebować, bo będziesz jej potrzebować. STRONA 24- Odwagę do czego? - Tersa odwróciła się i zaczęła odchodzić. - Tersa! Tersa spojrzała na niego, powiedziała trzy słowa i odeszła. Pod Daemonem ugięły się nogi. Skulił się na ziemi, ciężko dysząc, drżąc ze strachu, który ściskał mu żołądek. Co jedno miało wspólnego z drugim? Nic. Nic! Będzie tam, obrońca, tarcza. Będzie! Ale gdzie? Daemon zmusił się do równego oddychania. To było pytanie. Gdzie? Na pewno nie na dworze Maris. Wrócił do domu dopiero późnym rankiem, obolały i brudny. Jego nadgarstek pulsował, a głowa pękała z bólu. Właśnie dotarł do tarasu, gdy z ogrodu wybiegła Marissa, córka Maris. Stanęła przed nim z rękami na biodrach, a jej spojrzenie wyrażało mieszaninę irytacji i głodu. - Miałeś przyjść do mojego pokoju wczoraj wieczorem, a nie przyszedłeś. Gdzie byłeś? Jesteś brudny. - Poruszyła ramieniem, patrząc na niego spod rzęs. - Byłeś niegrzeczny. Musisz przyjść do mojego pokoju i się wytłumaczyć. Daemon przecisnął się obok niej. - Jestem zmęczony. Idę do łóżka. - Zrobisz to, co ci każę! - Marissa sięgnęła ręką między jego nogi. Dłoń Daemona zacisnęła się tak szybko i tak mocno na nadgarstku Marissy, że padła na kolana, jęcząc z bólu, zanim zdała sobie sprawę, co się stało. Ściskał jej rękę coraz mocniej, aż w końcu była bliska zmiażdżenia. Daemon uśmiechnął się do niej dobrze znanym, zimnym i brutalnym uśmiechem. - Nie jestem „niegrzeczny”. Niegrzeczni są mali chłopcy. - Odepchnął ją od siebie, przekraczając jej ciało rozciągnięte na płytach dziedzińca. - A jeśli jeszcze raz dotkniesz mnie w ten sposób, wyrwę ci rękę. Szedł korytarzami do swojego pokoju, świadomy, że służący przed nim uciekali, że w powietrzu snuł się za nim zapach przemocy. Nie dbał o to. Poszedł do swojego pokoju, zrzucił ubranie, położył się na łóżku i patrzył w sufit, bojąc się zamknąć oczy, ponieważ za każdym razem, gdy je zamykał, widział roztrzaskany kryształowy kielich. Trzy słowa: Ona już przyszła. 3. Piekło Niegdyś był Uwodzicielem, Egzekutorem, Arcykapłanem Klepsydry, Księciem STRONA 25Ciemności, Wielkim Panem Piekła. Kiedyś był Małżonkiem Cassandry, wielkiej Królowej Czarnych Wdów noszącej Czarny Kamień, ostatniej Czarownicy, która przemierzała Królestwa. Niegdyś był jedynym w historii Księciem Wojowników z Czarnymi Kamieniami, którego bano się z powodu usposobienia i mocy, którą posiadał. Niegdyś był jedynym mężczyzną, który był Czarną Wdową. Niegdyś rządził Terytorium Dhemlan w Królestwie Terreille i jego siostrzanym Terytorium w Kaeleer, Królestwie Cieni. Był jedynym mężczyzną w historii, który rządził samodzielnie, bez Królowej, i z wyjątkiem Czarownicy był jedynym członkiem Krwawych, którzy rządzili Terytoriami w dwóch Królestwach. Niegdyś jego żoną była Hekatah, arystokratyczna Kapłanka Czarnych Wdów z jednej ze Stu Rodzin Hayll. Niegdyś wychowywał dwóch synów, Mephisa i Peytona. Bawił się z nimi, opowiadał im bajki, czytał, leczył poobcierane kolana i złamane serca, uczył ich Fachu i Prawa Krwawych, nauczał miłości do ziemi, a także do muzyki, sztuki i literatury, zachęcał ich do uważnego patrzenia na to, co Królestwo miało do zaoferowania - aby nie podbijać, a uczyć się. Uczył ich, aby tańczyć na spotkaniach towarzyskich i tańczyć na chwałę Czarownicy. Uczył ich, jak zostać Krwawymi. Ale to działo się dawno, bardzo dawno temu. Saetan, Wielki Lord Piekła, siedział spokojnie przy ogniu, z nogami owiniętymi dywanikiem sprzed paleniska, przewracając stronice książki, która go nie interesowała. Popijał ze szklanki yarbarah, krwawe wino, nie czerpiąc przyjemności ani z jego smaku, ani ciepła. Przez ostatnią dekadę był cichym inwalidą, który nigdy nie opuszczał swojego prywatnego gabinetu głęboko pod Dworem. Przedtem, przez ponad pięćdziesiąt tysięcy lat, był władcą i opiekunem Ciemnego Królestwa, niekwestionowanym Wielkim Lordem. Nie dbał już o Piekło. Nie dbał o umarłe demony - rodzinę i przyjaciół, którzy wciąż z nim byli, lub inne umarłe demony i upiornych mieszkańców tego Królestwa, Krwawych, którzy wciąż byli zbyt silni, aby powrócić do Ciemności, nawet gdy ich ciała umarły. Był zmęczony i stary, a samotność, którą dźwigał przez całe życie, stała się zbyt ciężka do udźwignięcia. Nie chciał już być Strażnikiem, jednym z żywych trupów. Nie chciał już być pół żywym, pół umarłym, którego Krwawi wybrali, aby przedłużył im życie poza wszelkie wyobrażenia. Pragnął spokoju, chciał spokojnie wtopić się z powrotem w Ciemność. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała go przed aktywnym staraniem się o zwolnienie, była obietnica złożona
Wychodząc za mąż za Adama, miałam już córkę z wcześniejszego związku. Moja czteroletnia Amelka bardzo pragnęła mieć tatusia. – Wszystkie dzieci w przedszkolu mają tatę – powtarzała mi w kółko – tylko ja nie mam. Mamo, gdzie jest mój tata? Dlaczego nie ma go z nami? Niestety, mój były partner zniknął, kiedy tylko dowiedział się, że zostanie ojcem. Może źle zrobiłam wtedy, że go nie szukałam, ale uniosłam się honorem, powiedziałam sobie, że sama wychowam córkę, że wcale nie potrzebuję od niego łaski. Adam był właściwie pierwszym mężczyzną, z którym się potem związałam. Zakochaliśmy się w sobie. Przyszła teściowa patrzyła na mnie trochę krzywo, pewnie nie bardzo jej odpowiadała synowa po przejściach, na szczęście Adasiowi nie przeszkadzało, że mam dziecko. – To nawet fajnie zaczynać z kawałkiem gotowej rodziny – śmiał się. Amelia również bardzo do niego przylgnęła, pokochała go całym swoim małym serduszkiem. Wyglądało na to, że Adam również pokochał moją córeczkę. Dbał o nią, jakby była jego dzieckiem, opiekował się, kupował jej prezenty, zabierał na lody i do kina. Naprawdę był dla niej wspaniałym tatą. Kiedy jednak Amelka zapytała, czy może mówić do niego tato, zawahał się. Był to tylko moment, chwilka, mała nawet tego nie zauważyła, zaraz oczywiście się zgodził. Potem powtarzałam sobie, że mi się wydawało, że sobie to wymyśliłam. Jednak niedługo po tamtej rozmowie Adam zapytał niespodziewanie: – Co byś powiedziała, gdybyśmy mieli wspólne dziecko? Dotychczas nie rozmawialiśmy na ten temat, zaskoczył mnie tym pytaniem. – Przecież mamy – mruknęłam zajęta zmywaniem naczyń. – To ty masz. Ja mówię o naszym dziecku, wspólnym, twoim i moim. Wytarłam ręce w ścierkę i odwróciłam się do niego. Tak, chcę mieć z tobą dziecko, tylko jest jedno ale – Nie wiem – odpowiedziałam – nie myślałam o tym, nigdy nie mówiłeś, że chciałbyś mieć dziecko. – To może pomyśl – przyciągnął mnie do siebie i posadził na swoich kolanach. – Chciałbym zostać tatą… – Przecież jesteś – przekomarzałam się z nim z uśmiechem. – Wiem, ale chciałbym mieć swoje dziecko. Nasze – poprawił się natychmiast – twoje i moje. – A Amelka nie jest twoja? – Oj, Zośka! – zdenerwował się – dobrze wiesz, o co mi chodzi. Nie mam pojęcia, dlaczego udajesz, że nie rozumiesz. Poważnie mówię. To nie było tak, że ja nie chciałam mieć z Adamem dziecka. Chciałam, nawet bardzo, ale raptem przestraszyłam się, że moja mała córeczka może zostać odsunięta na bok, że kiedy Adam będzie miał swoje rodzone maleństwo, przestanie kochać Amelię. A ona będzie cierpiała, jest taka wrażliwa. – Nie chcesz, żebyśmy mieli wspólne dziecko? – zapytał tymczasem bardzo poważnie mój mąż. – Chcę – odpowiedziałam równie poważnie – ale obiecaj, że nie przestaniesz kochać Amelki – dodałam. Adam roześmiał się głośno i pogłaskał mnie po policzku. – Głuptasie mój kochany – szepnął – pewnie, że nie przestanę, ona też jest moja, jest przecież częścią ciebie. Po prostu będziemy mieć dwoje dzieci. Halo, a ja nie mam w tej sprawie nic do gadania? Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, mój mąż cieszył się jak wariat. Ale miałam wrażenie, że najbardziej cieszyła się właśnie Amelka. Nie chciałam jej mówić od razu, ale Adam oczywiście chwalił się wszystkim naokoło i Amelii też zaraz powiedział. – Mamo, mamo! – przybiegła do mnie kiedyś z uśmiechem na buzi. – Tatuś powiedział, że będę miała braciszka. Będę miała, prawda? Spojrzałam z wyrzutem na stojącego w drzwiach Adama. Uśmiechnął się niepewnie. – To jeszcze nie do końca wiadomo, córeczko – zaczęłam. – Ale przecież tatuś powiedział… – skrzywiła się mała. – Równie dobrze możesz mieć siostrzyczkę – zastrzegłam. – Ale tatuś powiedział, że braciszka – upierała się; wiadomo od pewnego czasu tatuś był wyrocznią, to, co powiedział, było święte. – Tym razem tatuś może się mylić – stwierdziłam zdecydowanie. Amelia zastanawiała się przez chwilę, potem zwróciła się Adama. – Możesz się mylić, tato? – zapytała. Adam pokiwał głową. – No, mogę – przyznał się niechętnie. Chyba, a nawet na pewno, nie chciałby się mylić w tym wypadku. – No to dobrze – zgodziła się Amelka – może być i siostrzyczka. Ale na pewno będę miała rodzeństwo? – Będziesz miała – przytaknęłam. Byłam niezadowolona, że Adam już jej powiedział. Wolałabym jeszcze trochę z tym poczekać. – Bo wiesz, mamo – ciągnęła Amelka – Jola ma dwóch braci, jednego starszego , a drugiego malutkiego. To ja też bym chciała malutkiego. No bo starszego to już nie będę miała, prawda? – No, nie będziesz – przytaknęłam – musi ci wystarczyć malutki. Albo siostrzyczka – dodałam natychmiast. Następnego dnia całe przedszkole wiedziało już, że Amelia będzie miała rodzeństwo. Zdawałam sobie sprawę z tego, że tak będzie, i właśnie dlatego chciałam jeszcze przez jakiś czas zachować tajemnicę. Niestety, było już za późno. Nawet wychowawczynie gratulowały mi przyszłego potomka. Może niepotrzebnie się martwiłam, niepotrzebnie wymyślałam „czarne scenariusze”, jak twierdziła moja przyjaciółka. Wszyscy wokół się cieszyli z mojej ciąży, a ja bałam się, że Adam odrzuci Amelkę, kiedy będzie miał wymarzonego syna. Już chyba wolałabym urodzić córkę… Okazało się jednak, że marzenie męża i Amelki ma się spełnić. Oboje zaczęli wybierać imię dla chłopca. Każde miało inny pomysł, każde chciało przeforsować swój, a mojego zdania w ogóle nie brali pod uwagę. Dopiero kiedy zaczęli się kłócić, nie wytrzymałam. – Zachowujesz się jak dziecko! – krzyknęłam na Adama, a on spojrzał na mnie zdziwiony. – Nie mogę pozwolić, żeby Amelka wybrała mojemu synowi takie imię, jakie mnie się nie podoba – wyjaśnił. – Ale to przecież będzie mój braciszek! – wtrąciła się natychmiast moja córka. – To mogę też wybierać. Prawda, mamusiu, że mogę? – Możesz – przytaknęłam. – Ale może zapytalibyście łaskawie, co mnie się podoba? – zapytałam. – Czy moje zdanie zupełnie się nie liczy? Oboje spojrzeli na mnie zdziwieni. – To ojciec wybiera imię synowi – usłyszałam poważny głos Adama. – Albo siostra – dodała Amelia. – Chyba tym razem odstąpimy od zasady – rzuciłam. – To znaczy, co zrobimy? – córka patrzyła, nic nie rozumiejąc. – To znaczy, że mama mu wybierze imię – stwierdziłam. – Ale… – Ale… – Nie ma ale – ucięłam. – Mam dosyć waszych kłótni, ja zdecyduję i koniec. W końcu i tak wybraliśmy imię wspólnie z Adamem – Kacper. Amelka była trochę rozżalona, ona uparcie chciała Piotrusia. – Może nazwijcie go Kacper Piotr – podpowiedziała moja mama. I tak już zostało. Szybko okazało się, że moje obawy nie były tak zupełnie bezpodstawne, oderwane od rzeczywistości. Adam niemal nie odchodził od małego Kacperka. W sumie powinnam się cieszyć. Jednak widziałam takie, coraz smutniejsze oczka Amelki, dla której Adam nagle przestał mieć czas. Zabiegała o jego względy, jak mogła, ale ciągle słyszała „zaraz”, „za chwilę”, „ bo Kacperek to”, „bo Kacperek tamto”. – Tatusiu, poczytasz mi bajkę? – prosiła wieczorem mała. – Za chwilę, usypiam Kacperka – odpowiadał Adam. – Ale przecież on już śpi – denerwowała się Amelka. – Cicho bądź, bo go obudzisz – słyszała w odpowiedzi. – Idź lepiej do swojego pokoju. – Tatusiu, proszę, chodźmy na spacer… – prosiła Amelia ojca w niedzielne popołudnie. – Za godzinę – odpowiadał Adam. – Kacper wstanie, weźmiemy i jego. – Ale ja chcę sama z tobą – upierała się córeczka. – Z wózkiem nie pójdziemy do lodziarni. – Innym razem. Po wyprawie do kina mała wróciła cała w skowronkach Próbowałam delikatnie zwracać Adamowi uwagę, że za bardzo odsuwa małą, ale w ogóle mnie nie słuchał. – Przesadzasz – mruczał pod nosem – przecież kocham ją nadal tak samo, tak jakby była moja. Jednak ona jest już duża, a Kacper jest malutki. – Właśnie – przytakiwałam. – Jest taki malutki, że jeszcze nic nie rozumie, a Amelia owszem. Nie pamiętam już, o co Amelia prosiła ojca tamtego dnia, i na co znowu usłyszała standardową ostatnio odpowiedź „innym razem, kochanie”, ale w końcu wybuchła. – Ty już mnie chyba w ogóle nie kochasz! – krzyczała. – Ciągle tylko Kacper, Kacperek, a ja? Nie cierpię go! Przez niego już mnie nie chcesz! Adam stał jak wmurowany. Wyglądało na to, że naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, że Amelia tak to wszystko widzi. – Ależ kocham cię, córeczko – zapewnił, ale ona wcale go nie słuchała. – Tak tylko mówisz, a naprawdę kochasz tylko Kacpra, bo on jest twój, a ja, a ja… – po policzkach popłynęły całe strumienie łez – ja jestem cudza! Próbowałam chwycić córkę w objęcia, ale wywinęła mi się. – Może ty też już mnie nie kochasz? – zarzuciła mi. – Macie już wasze dziecko. Chcielibyście mnie gdzieś oddać? – teraz już płakała rozpaczliwie. – Może babcia mnie weźmie – powiedziała w końcu cichutko. – Amelka – Adam nagle jakby się ocknął i chwycił córkę na ręce. Milczałam, bo czułam, że to on jest w tej rozgrywce najważniejszy. To o jego uczucie toczyła się ta batalia. – Amelcia… – Adam przytulił mocno małą – bardzo cię oboje z mamą kochamy i nigdzie nie chcemy cię oddawać. Rozumiesz, nigdy i nikomu ciebie nie oddamy. Jesteś naszą córeczką, tak samo jak Kacper synkiem. – Ale jego bardziej kochasz, bo on jest naprawdę twój… – Ty też jesteś naprawdę moja – zapewnił Adam. Amelka chlipnęła jeszcze kilka razy. – Ale to on jest najważniejszy. – Nieprawda, jesteście tak samo ważni, oboje. Tyle że on jest malutki, wymaga więcej opieki. – Też chcę być malutka – skrzywiła się, jakby znowu chciała się rozpłakać. – Taka mała jak Kacper już nie będziesz – roześmiał się Adam, a kiedy Amelka otworzyła usta, żeby zaprotestować, ciągnął szybko: – Wcale nie chcesz być niemowlakiem i tylko leżeć w łóżeczku. Zapewniam cię, że nie chcesz. Lubisz przecież robić różne ciekawe rzeczy, prawda? A niemowlak tylko leży i śpi. Najwyżej może pobawić się grzechotką. A my pójdziemy sobie jutro do kina – obiecał. – Bez Kacpra? – spytała natychmiast. – Oczywiście, że bez niego – zapewnił mała Adam. – Takich maluchów nie wpuszczają do kina, przecież wiesz, bo jesteś dużą dziewczynką. Pójdziemy we dwoje. – Super! – krzyknęła Amelka, po czym zupełnie już udobruchana pobiegła pobawić się lalkami. – Miałaś rację – stwierdził Adam wieczorem – a ja głupi nawet przez moment nie pomyślałem, że ona może być tak bardzo o Kacpra zazdrosna. – Ty nadal nic nie rozumiesz, Adam. Ona nie jest zazdrosna o Kacpra, ona jest zazdrosna o ciebie. – To nie wszystko jedno? – Nie. Amelka jest już duża, rozumie, że Kacper jest twoim synem, a ona miała gdzieś tam innego tatusia. Boi się, że teraz będziesz kochał tylko synka. – Faceci chyba nie nadają się do takich niuansów – roześmiał się mój mąż. – Ale pójdziemy jutro do tego kina, potem zabiorę ją na lody. Pogadamy sobie, wyjaśnimy wszystko. Przecież ona też jest moja. – Cieszę się, że tak myślisz, skarbie, naprawdę – przytuliłam się do niego. – Ja też chwilami bałam się, że odepchniesz Amelkę – przyznałam się. W odpowiedzi przytulił mnie jeszcze mocniej. Prawdziwa z niej córeczka tatusia Następnego dnia Adam i Amelka całe popołudnie spędzili poza domem. Najpierw kino, potem spacer i lody. Moja córeczka wróciła zachwycona, cała w skowronkach. – Wiesz, mamusiu – opowiadała mi, kiedy kładłam ją spać – tata Adam powiedział, że bardzo mnie kocha, tak samo jak Kacpra. I że ja też jestem jego prawdziwą córką, bo najbardziej liczy się ten tata, który jest na co dzień. Ten, który wychowuje. Nawet jak czasem nakrzyczy. I powiedział jeszcze, że nigdy by mnie nikomu nie oddał, bo bardzo by tęsknił i byłby nieszczęśliwy. A ja mu powiedziałam, że też bym tęskniła i też bym była nieszczęśliwa. Właściwie to dobrze, że Kacper urodził się chłopcem, prawda mamusiu? – Niby dlaczego tak dobrze? – zapytałam odruchowo. – No bo tata ma i synka, i córeczkę. – Chyba troszkę zapomniałaś o mnie, moja ty córeczko tatusia? Zaczynam być zazdrosna. – Nie musisz – stwierdziła moja córka bardzo poważnie – ciebie też kocham, mamusiu. Ale ciebie mam od zawsze, a tatę dopiero od… – zająknęła się – od trochę – dokończyła zamykając oczy – będę już spała, pa. Dzisiaj Amelia ma dziesięć lat i choć mamy jeszcze jedną córkę, Kasię, to nadal ona jest córeczką tatusia. Nie dała sobie odebrać palmy pierwszeństwa przez wszystkie te lata. To Adamowi, nie mnie, zwierza się ze swoich sekretów i kłopotów, to do niego idzie po radę i pomoc. Niby prawie dorosła panna, a potrafi usiąść Adamowi na kolanach jak mała dziewczynka. Kiedy nie chcę jej na coś pozwolić, Adama namówi na wszystko. Zawsze go przekona i zawsze tatuś się za nią wstawi. Moja mama śmieje się, że Amelia nigdy nie wyjdzie za mąż, bo według Adama żaden chłopak nie będzie godny jego córki. Mój mąż nie podejmuje tego tematu, ale mam wrażenie, że coś w tym jest. Zofia, 42 lata Czytaj także: „Mąż zmusił mnie, żebym posłała syna do szkoły o rok wcześniej. Teraz mały cierpi, bo dzieci z niego kpią” „Moja siostra rozpuszcza bratanicę drogimi prezentami, bo nie ma własnych dzieci” „Mój były mąż przepisał cały majątek na nową żonę, udaje choroby. Wszystko po to, by nie płacić na dziecko”
Wrócę, gdy będziesz spała Rozmowy z dziećmi Holocaustu Premiera 7 października 2020 Kup książkę 37,90 zł 31,84 zł Wydanie II・Okładka miękka, ze skrzydełkami Kup e-book 29,90 zł 23,92 zł Wrócę, gdy będziesz spała・Wydanie I・MOBI, EPUB Dostawa od: Kurier 11,79 zł paczkomat 9,99 zł poczta 10,30 zł odbiór osobisty (Warszawa) 0 zł pliki 0 zł Fanni podała cyjanek swojemu synowi Jurkowi. Mama Biety, dziewczynki urodzonej w warszawskim getcie, uśpiła ją luminalem, umieściła w drewnianej skrzynce i w ten sposób przemyciła na aryjską stronę. Do skrzynki włożyła jeszcze srebrną łyżeczkę z wygrawerowanym imieniem i datą urodzin. Inna matka w czasie likwidacji łódzkiego getta zażyła cyjanek, a córkę wyrzuciła za okno – miała tylko jedną porcję trucizny. Dziewczynka przeżyła, bo spódniczką zahaczyła o latarnię. Hanę trzy razy ratowała służąca rodziców, Zosia. Potem, gdy dobrze sytuowani krewni chcieli wziąć Hanę do siebie, nie potrafiła porzucić polskiej matki. Patrycja Dołowy wydobywa – bo kopanie w takich wspomnieniach to ciężka praca – historie żydowskich matek, które by ratować swoje dzieci, stawały przed tragicznymi wyborami, przybranych matek, które nie zawsze potrafiły rozstać się z ocalonymi dziećmi, i dzieci, często już na zawsze rozdartych pomiędzy dwiema tożsamościami, dwiema rodzinami, między poczuciem winy, wdzięcznością i żalem. Ta książka jest o szczęściu w nieszczęściu. Autorka przynosi nam historie ludzi, którzy żyją, bo ponad siedemdziesiąt lat temu zostali obdarowani drugą mamą. Patrycja Dołowy zabrała mnie w najgłębsze rewiry samotności i opuszczenia, ale nie porzuciła na dnie – dała szansę wynurzenia się, ale już w zupełnie innym miejscu. O tym jest ta książka, o bolesnych wyborach, o dramatycznych rozstaniach, o cudzie przeżycia, o tragedii poszukiwania własnej tożsamości. O matkach, dzieciach, opiekunach. Patrycja Dołowy dotyka tabu macierzyństwa w czasach Zagłady. To delikatna jak puch materia o dużym ciężarze gatunkowym. Możemy tylko słuchać i milczeć. Bycie matką to zadanie niełatwe. Bycie matką w trakcie wojny to podwójny trud. Bycie żydowską matką w czasie II wojny światowej oznaczało dokonywanie wyborów, których nigdy nie można było zakwalifikować jako bezsprzecznie słusznych. Historie, każda inna, złożona i niejednoznaczna moralnie, ukazują, jak wiele trzeba było wysiłku, wytrwałości, ale przede wszystkim wielu szczęśliwych zbiegów okoliczności, by uratować siebie i swoich najbliższych. Mówią też o tym, co było dalej – o życiu z podjętymi wyborami. Do czytania książki Dołowy potrzeba dużo odwagi. Dołowy udowadnia, że w czasie ludobójstwa los dzieci okazuje się bez porównania gorszy niż okupacyjne losy dorosłych. [...] Dorośli ocalali z Zagłady znajdują w szczęśliwym dzieciństwie punkt oparcia, który pozwala im przepracować doświadczenia ukrywania, przemocy, zagrożenia i denuncjacji. Przeczytaj fragment Pobierz okładkę Kategoria: Literatura faktu Seria wydawnicza: Poza serią Projekt okładki: Mroux Rodzaj okładki: Okładka miękka, ze skrzydełkami Wymiary: 133 mm × 215 mm Liczba stron: 296 ISBN: 978-83-8191-086-6 Cena okładkowa: 37,90 zł Data publikacji: 7 października 2020 Wydanie I Zobacz wszystkie Inni klienci kupili również: Wstecz Dalej Anna Wylegała Był dwór, nie ma dworu Art Davidson Minus 100 stopni Agnieszka Pajączkowska Wędrowny zakład fotograficzny Siddhartha Mukherjee Cesarz wszech chorób Filip Springer Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz
KAMIENIEBiałyŻółtyOko TygrysaRóżowyLetnie NieboPurpurowy ZmierzchOpalZielonySzafirCzerwonySzarySzaroczarnyCzarnyOpal dzieli kamienie na jaśniejsze i ciemniejsze, ponieważ może być i jednym, i Ofiarę Ciemności, dana osoba może otrzymać Kamień o trzy poziomy niższy od Kamienia otrzymanego na mocy Przyrodzonego Biały otrzymany na mocy Przyrodzonego Prawa może obniżyć się do niższy poziom, tym większa autorki:„Sc” w nazwach Scelt, Sceval i Sceron należy wymawiać jak „sz”.HIERARCHIA KRWAWYCHMężczyźni:Plebejusze – przedstawiciele wszystkich ras, którzy nie są KrwawymiKrwawy – ogólny termin oznaczający wszystkich mężczyzn Krwawych; odnosi się także do wszystkich mężczyzn Krwawych nienoszących KamieniWojownik – mężczyzna noszący Kamień, równy statusem czarownicyKsiążę – mężczyzna noszący Kamień, równy statusem Kapłance lub UzdrowicielceKsiążę Wojowników – niebezpieczny, niezwykle agresywny mężczyzna noszący Kamień; ma status nieco niższy niż KrólowaKobiety:Plebejuszki – przedstawicielki wszystkich ras, które nie należą do KrwawychKrwawa – ogólny termin oznaczający wszystkie kobiety Krwawych; najczęściej odnosi się do kobiet Krwawych nienoszących KamieniCzarownica – kobieta Krwawych, która nosi Kamienie, ale nie jest przedstawicielką żadnego z pozostałych szczebli hierarchii; oznacza także każdą kobietę noszącą KamieńUzdrowicielka – czarownica, która leczy rany i choroby, równa statusem Kapłance i KsięciuKapłanka – czarownica, która opiekuje się ołtarzami, sanktuariami i Ciemnymi Ołtarzami, prowadzi ceremonie składania ofiar, równa statusem Uzdrowicielce i KsięciuCzarna Wdowa – czarownica, która leczy umysł, tka splątane sieci snów i wizji, jest wyszkolona w dziedzinie iluzji i truciznKrólowa – czarownica, która rządzi Królestwem; uważana jest za serce kraju, moralną ostoję Krwawych i centralny punkt ich społeczeństwaROZDZIAŁ PIERWSZYJillian stała naprzeciw lustra w sypialni i za pomocą Fachu próbowała przymocować wisiorek z Kamieniem Purpurowego Zmierzchu do zielonej tuniki. Nie chciała, żeby kołysał się i majtał, kiedy będzie szła albo leciała. Następnie rozpostarła szeroko ciemne, błoniaste skrzydła, po czym swobodnie, nie spinając się, złożyła je luźno z zwyczajna? Czy piękna? Do czasu, gdy na krótką chwilę usta Tamnara spotkały się z jej wargami, Jillian w ogóle nie stawiała sobie tego pytania, a już na pewno nie zastanawiała się, czy ma to jakiekolwiek znaczenie. W końcu była przedstawicielką Eyrieńczyków, jednej z długowiecznych ras. Jej domeną była siła. Przez bardzo długi okres właśnie to się dla niej liczyło. Teraz jednak bycie silną nie dawało jej już takiej samej satysfakcji i nie bardzo rozumiała bokiem i zaczęła uważnie przyglądać się odbiciu swojej sylwetki w lustrze. Przez ostatnich kilka lat jej piersi nabierały kształtów i teraz były już na tyle pokaźne, że musiała nosić stanik ograniczający ich bujanie do minimum, zwłaszcza wtedy, kiedy trenowała z bronią Eyrieńczyków. Ale… Czy w tej tunice nie wyglądała przypadkiem grubo? Czy zieleń stanowiła odpowiedni kolor dla kobiety o brązowej skórze i złocistych oczach? Nurian powiedziała, że ten odcień bardzo do niej pasuje, ale choć starsza siostra bez wątpienia była znakomitą Uzdrowicielką, niekoniecznie stanowiła ekspertkę w zakresie doboru ciuchów. Zanim zamieszkały w Ebon Rih, przez długi czas – zdecydowanie zbyt długi – za przyodziewek w zupełności wystarczało im jakiekolwiek nieznoszone do granic używalności ubranie, bez względu na kolor czy drugiej strony przecież mało który styl odpowiadał przedstawicielom skrzydlatej długie, proste, hebanowe włosy, Jillian szybko ułożyła je w fantazyjny warkocz, który zaczynał się wysoko z tyłu głowy, a kończył u nasady szyi, przez co pozostałe pasma zebrane w luźny kucyk swobodnie opadały na plecy. Spięła włosy ozdobną spinką i ponownie przyjrzała się swojemu odbiciu, zastanawiając się, czy mężczyźni uznaliby jej fryzurę za w ich domu znów pojawiał się czasem mężczyzna, może celowo nie chciała wyglądać atrakcyjnie. Nie żeby Lord Rothvar kiedykolwiek powiedział lub zrobił coś niewłaściwego, ale przecież Książę Falonar także wydawał się dobrym człowiekiem aż do momentu, gdy został kochankiem Nurian. Nie minęło wiele czasu, nim Eyrieńczycy, lojalni wobec Księcia Yaslany, odkryli, że Falonar dobrym człowiekiem wcale nie przestać się zamartwiać. Nie miała na to czasu. Jeśli chciała zrobić choć krótki trening z pałką ćwiczebną, powinna się pospieszyć, bo przecież zaraz trzeba będzie lecieć do Yaslany i pomóc Marian w porannych pracach domowych. A potem jeszcze odprowadzić dwójkę starszych dzieci do eyrieńskiej szkoły…Wyszła z sypialni, nasłuchując, czy Rothvar w dalszym ciągu siedzi w sypialni jej siostry. Bezszelestnie minęła drzwi prowadzące do pokoju Nurian, po czym pobiegła do kuchni zaparzyć kawę dla siostry i jej… też trochę wczorajszej zapiekanki warzywnej i babeczek. Dla dwóch osób oka na kuchenny zegar powiedział jej, że nie zdąży już przygotować nic na to, że śniadanie sobie podaruję.– Wcześnie zachłysnęła się i omal nie upuściła naczynia z zapiekanką na podłogę. Widząc, że w progu kuchni stoi tylko Nurian, posłała jej niepewny uśmiech.– Dzień u Księcia Yaslany wcześnie się zaczyna. – Włożyła zapiekankę do piekarnika. – Jest jej całe mnóstwo, no i zostało jeszcze kilka babeczek. Kawa będzie gotowa za kilka minut. Twoja zawsze smakuje jak ścieki, więc…– Rothvar nie został na noc. – Nurian przyjrzała się jej uważnie. – Jillian, jesteśmy jego zapach, tak fizyczny, jak i psychiczny, nadal unosił się w ich domu, przypominając jej, że spędzał tu wystarczająco dużo czasu, by drewno i kamień wchłonęły jego potarła spocone ręce o tunikę.– Muszę się zbierać. Nie zapomnij wyjąć zapiekanki, jak się zagrzeje.– Jillian…– Naprawdę muszę już Nurian posmutniały. Postarała się jednak, żeby jej głos zabrzmiał energicznie.– Zrobiłam jeszcze trochę toniku dla Marian. Zaniesiesz jej?– Oczywiście. – Jillian stała już pod arkadowym przejściem, ale raptem przystanęła na chwilę, niepewna. – Przecież Marian urodziła dziecko kilka miesięcy temu. Czy nie powinna już dojść do siebie?– Miała ciężki poród. – Głos Nurian brzmiał tak, jakby każde słowo mogło wywołać śmiertelną w skutkach lawinę. – Eyrienki potrzebują niekiedy bardzo dużo czasu, żeby niektórym nigdy się to nie udaje. To było coś, czego nikt na głos nie mówił, ale czego wszyscy, którzy mieszkali w dolinie i okolicach, się obawiali – że Marian Yaslana, żona Księcia Wojowników Ebon Rih, dołączy do grona tych kobiet, które poród pozbawił sił witalnych, i pomimo wytężonych starań Nurian po prostu odejdzie.– Wiesz, co jej dolega? – zapytała pokręciła przecząco głową.– Przyniosę tonik – powiedziała tylko i poszła do swojej pracowni. Wróciwszy po minucie, wręczyła Jillian osłoniętą za pomocą Fachu sprawiła, że flaszeczka zniknęła. Następnie uściskała serdecznie siostrę.– Wszystko będzie dobrze – zapewniła ją.– Na pewno?Mówiły o zdrowiu Marian czy też o obecności Rothvara w życiu Nurian – oraz Jillian?– Nie zapomnij wyjąć zapiekanki z piekarnika. – Jillian na odchodne raz jeszcze przypomniała o tym siostrze. Kiedy chodziło o precyzyjne odmierzanie czasu, umiejętność koncentracji ograniczała się u Nurian do przygotowywania leczniczych naparów i toników. Na kuchnię to się już nie z domu, Jillian spojrzała na Eyrieńczyków latających nad doliną. Czy był wśród nich Rothvar? Obserwował ją? Czy też przebywał na treningu, szlifując umiejętności bojowe?Postanowiła, że krótką rozgrzewkę zrobi, kiedy tylko dotrze do domu Yaslany. Na to powinno wystarczyć skrzydła i wystrzeliła w niebo. W trakcie lotu zaczęła żałować, że nie założyła peleryny z pasem, którą Eyrieńczycy nosili w chłodniejsze dni. Jesienne poranki były rześkie, ale dziś powietrze bezlitośnie przypominało o nadchodzącej na kamiennym dziedzińcu przed wejściem do eyrie. Podeszła do frontowych drzwi i przytknęła dłoń do znajdującej się tuż obok nich ramy. Domy Eyrieńczyków budowano z górskiego kamienia lub wręcz wznoszono je wewnątrz gór. Ale ten jeden kamień nie pochodził z tej samej skały; pełnił on konkretną funkcję. Dom Yaslany ochraniany był tak od wewnątrz, jak i z zewnątrz. Od wewnątrz, żeby rozbrykane dzieci nie czmychnęły cichaczem, zanim nie wstaną rodzice, a od zewnątrz, żeby nikt, kto nie został dodany do zaklęć zapisanych w tym właśnie kamieniu, nie mógł wejść, kiedy drzwi pozostają zamknięte, a osłony Obecnie już ich nie było, zostali zniszczeni lata temu. Lucivar Yaslana nie zamierzał jednak ryzykować bezpieczeństwa własnej przyłożyła więc rękę i czekała cierpliwie, aż w końcu wyczuła, jak osłony wokół drzwi się rozpraszają. Przekręciła klamkę i wsunęła się do środka. Chwilę później osłony powróciły na swoje pomocą Fachu przywołała z powrotem buteleczkę z tonikiem i postawiła ją na blacie kuchennym, gdzie Marian od razu ją zauważy. Ponieważ nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek był już na nogach – czy naprawdę przyszła tak wcześnie? – opuściła kuchnię i przeszła przez pusty pokój wejściowy, w którym nie było nic prócz stojaka na płaszcze. Otworzyła przeszklone drzwi prowadzące do ogródka, gdzie dzieci miały swoje podwórko do zabawy. Na szczęście osłony chroniące eyrie rozciągały się też na ogród. Dzięki temu nie groziło jej, że utknie na zewnątrz, jeśli skończy trening, zanim domownicy w końcu swoją pałkę ćwiczebną. Nie była tak gruba ani tak długa jak pałki dorosłych mężczyzn, co oznaczało, że w prawdziwej walce drewno mogło pójść w drzazgi, ale idealnie leżała jej w i dokładnie wykonywała kolejne ruchy, rozgrzewając mięśnie rąk, ramion, pleców i nóg. Jej ciało zmieniało się od lat. Ostatnio jednak czuła się we własnej skórze obco i nie wiedziała…Nagle poczuła czyjś palec – na plecach, między skrzydłami, dokładnie w miejscu, w którym Książę Falonar…Obróciła się gwałtownie i wymierzyła cios. Jej pałka zderzyła się z inną, już przygotowaną do Noc! Czy była aż tak pogrążona w myślach, że nie słyszała, jak się zbliżał?Lucivar Yaslana przez dłuższy moment przyglądał się jej bacznie w milczeniu. Dopiero po chwili cofnął się o krok.– Porozmawiajmy – rzekł zamiast chciała rozmawiać. Nie chciała, żeby unaoczniano jej, jaka to jest samolubna i nierozsądna, bo nie czuje się komfortowo z nocnymi pobytami Rothvara. Nie chciała słuchać, że niszczy pierwszy od dziesięcioleci związek Nurian ze względu na pamięć o człowieku, którego od równie długiego czasu już nie było. Niby wszystko to wiedziała, ale wciąż nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego tak trudno przychodzi jej zaakceptowanie pojawienia się w ich życiu Lorda eyrie wybiegli Daemonar i Titian, dwójka starszych dzieci Yaslany. Oboje z pałkami w rękach, rzucili się biegiem w ich stronę.– Nie oddalajcie się od domu i zróbcie rozgrzewkę. – Choć Yaslana przemówił łagodnym tonem, nie ulegało wątpliwości, że to rozkaz.– Ale, tato… – zaczął Daemonar, lecz wyraz twarzy ojca w jednej chwili uciszył chłopca.– Tak, zatroskany na kłopoty? – zapytał ją na nici A w każdym razie tak się jej wydawało.– Porozmawiajmy – powtórzył Yaslana i lekkim skinieniem głowy wskazał przeciwległy kraniec ogrodu. Górski strumyczek wpadał tu do niewielkiego zbiornika, poniżej którego spływał dalej, kontynuując podróż do majaczącej w oddali przodem. Lucivar trzymał się krok za nią. Wtem zesztywniała i zatrzymała się gwałtownie, kiedy jego ręka zacisnęła się na jej warkoczu. Teraz czuła się jak na się ponad jej ramieniem. Zwarła mocno skrzydła.– Posłuchaj mnie, moja mała czarownico – powiedział miękko. – Słuchasz?– Tak.– Jeżeli Rothvar kiedykolwiek podniesie na ciebie rękę w gniewie albo jeśli kiedykolwiek zrobi coś niewłaściwego, żywcem obedrę go ze słowa wprawiły ją jednocześnie w zachwyt oraz przerażenie. Lucivar Yaslana nigdy nie mówił nic, czego naprawdę nie miał na myśli.– Ale to przecież twój zastępca!Rothvar ze swoim Zielonym Kamieniem był najpotężniejszym z eyrieńskich Wojowników i drugim pod względem potęgi Eyrieńczykiem mieszkającym w Ebon Rih.– To nie ma Jillian waliło jak oszalałe. Książę Falonar był niegdyś zastępcą Yaslany aż do czasu, gdy spróbował przejąć kontrolę nad doliną. To on pragnął być panującym Księciem Wojowników. Kiedy jego zwolennicy zostali pokonani, wysłano go na dwór Królowej Rihlander. Wkrótce po tym zniknął.– Sądzę, że fakt, iż Rothvar spędza z twoją siostrą tyle czasu i często przesiaduje u was w domu, rozbudził wspomnienia, które cię niepokoją.– Lord Rothvar nie zrobił nic złego – powiedziała cicho. – Nie jest Księciem Falonarem.– Rozumowo znasz różnicę, ale skóra i plecy wciąż pamiętają, co Falonar im zafundował, a i serce nie zapomniało tamtego bólu. Trochę potrwa, zanim zaufasz Rothvarowi po tym, jak sprawy potoczyły się, kiedy kochankiem Nurian został Falonar. Zaczęło mu się wydawać, że ma prawo cię kontrolować, więc nie ma nic złego w tym, że teraz dmuchasz na zimne. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że jeżeli Rothvar w jakikolwiek sposób cię skrzywdzi, będzie miał ze mną do czynienia. – Yaslana puścił ją i cofnął się o krok. – Oczywiście jeśli sądzisz, że daje ci to prawo, by zachowywać się jak wredny bachor tylko po to, żeby mu dopiec, musisz również wiedzieć, że nie zawaham się przełożyć cię przez kolano i wbić ci trochę rozsądku w żartował.– Nie wydaje mi się, żeby to właśnie tam mieszkał rozsądek – powiedziała, starając się nadać swojemu głosowi lżejszy ton.– Zdziwiłabyś się, jak wiele rozsądku można nagle zyskać, kiedy boli cię sama perspektywa posadzenia dupy – odpowiedział cierpko. Po chwili posłał jej leniwy, arogancki uśmiech, który sprawił, że aż zadrżała. – Teraz jeszcze raz omówimy powiedział to ktokolwiek inny, tylko wywróciłaby oczami. Ale to polecenie padło przecież z ust Księcia Wojowników, noszącego w dodatku Szaroczarny Kamień, co czyniło go bez mała najpotężniejszym mężczyzną na Terytorium Askavi – oraz drugim pod względem potęgi w całym Królestwie Kaeleer. Nikt nie przewracał oczami w jego obecności.– Znam zasady.– A zatem powtórzenie ich nie nastręczy ci przestawał się uśmiechać, ale w uśmiechu tym było widać wyraźne ostrzeżenie. Nie bacząc na własne obowiązki, Yaslana zostanie z nią tutaj nawet cały dzień, jeśli będzie głęboko.– Patrzenie równa się wołanie. Dotykanie równa się wołanie. Żadnego działania bez uprzedniego pozwolenia. – Ostatnia zasada budziła w niej głęboki niepokój, ponieważ ją złamała. Choć tylko troszeczkę. I niechcący. W każdym razie nie tak całkiem powiedziała coś teraz, po fakcie, Tamnar wpadłby w tarapaty, a nie zasługiwał przecież na gniew Yaslany. Nie za coś, co w tak maleńkim stopniu stanowiło naruszenie Yaslanę wzrokiem, zastanawiając się, czy już wie o tym maluteńkim odstępstwie od zasady.– Czy jest coś jeszcze, co chcesz mi powiedzieć? – zapytał.– Nie – odpowiedziała szybko. Może zbyt szybko?Wiercił ją wzrokiem tak intensywnie, że z trudem powstrzymała się od nerwowego przebierania nogami. W końcu Yaslana przemówił znowu:– Jeśli ktoś spróbuje cię skrzywdzić, co masz zrobić?To samo pytanie zadał kilkadziesiąt lat temu, po tym, gdy odkrył, że Falonar ją wychłostał. Udzieliła tej samej odpowiedzi co wtedy.– Z całej siły kopnąć w wydał z siebie odgłos, który można było wziąć za chichot.– że zastanawia się nad odpowiedzią.– Podnieść osłonę, a potem cię zawołać?– Zgadza się. A potem masz walczyć, moja mała czarownico, masz walczyć ze wszystkich sił, dopóki się nie zjawię. Rozumiesz?– rzucił okiem w stronę eyrie.– Zjadłaś śniadanie?– Nie.– Więc chodź. – Uniósł lekko podbródek, kiwając na Daemonara i Titian, którzy już szli do środka. – Po szkole możecie trochę już się odwróciła, by pójść za nimi, ale raptem przystanęła w pół kroku, wahając się lekko.– Przyniosłam jeszcze jedną flaszeczkę toniku dla Lady Marian.– Jesteśmy się odrobinę i poczuła, jak zalewa ją jakieś dziwne uczucie – żar, który sprawił, że sutki jej stwardniały, a między nogami poczuła przyjemne ciepłe mrowienie. Żar ten był wyczuwalny w powietrzu niemal w taki sam sposób jak zapach. Totalne odurzenie, coś jak kocimiętka dla co to jest – nie dlatego, że poczuła to już kiedykolwiek wcześniej, ale Nurian wyjaśniła jej, w czym rzecz, gdy Jillian zaczęła się zastanawiać, dlaczego niektóre kobiety zachowują się… dziwnie, kiedy Yaslana i Marian biorą udział w przedstawieniu albo w jakimś innym wydarzeniu publicznym.– Jillian? – W głosie Yaslany pobrzmiewało zdziwienie i – być może? – nutka się do niego nieco nieprzytomnie i pomknęła w stronę żar. Stanowiło to część jego natury jako Księcia Wojowników, coś, co do pewnego stopnia mógł trzymać na wodzy, lecz mimo wszystko „to” zawsze tam było. Wabik mający przyciągnąć kobiety. Książęta Wojowników byli bowiem niebezpiecznymi, gwałtownymi, niezwykle agresywnymi mężczyznami, którzy przyszli na świat po to, by walczyć na polach bitwy. Byli żywą bronią Królowej. Mężczyzna taki budził strach, ale jednocześnie potrzebował sposobu, aby utrzymać przy sobie kobietę. Inaczej nie spłodziłby dzieci i linia krwi by powiedziała, że kiedy Książęta Wojowników nie przebywali w towarzystwie wybranej kochanki, na ogół trzymali żar na wodzy tak bardzo, jak tylko się dało. Ten jednak i tak z nich mimowolnie emanował, obmywając wszystkich wokół, wytwarzając ten rodzaj zapachu, który sprawiał, że kobiety czuły się kobieco, pożądane. W rzeczywistości ten okiełznany żar ani nie był zaproszeniem do seksu, ani nawet nie wyrażał zainteresowania cielesnym wyrazem miłości w większym stopniu, niż zapach krwi miesięcznej stanowił zaproszenie do ataku na kobietę, gdy była ona najbardziej bezbronna, bez możliwości skorzystania z rezerwuaru mocy zawartego w Kamieniach, by się do eyrie, Jillian obejrzała się za siebie. Yaslana wykonywał właśnie poszczególne ruchy zestawu rozgrzewkowego – i wyglądał przy tym zachwycająco. Wyglądał jak prawdziwy czując, jak twarz płonie jej ze wstydu. Jak w ogóle coś takiego mogło przemknąć jej przez myśl! Przecież to Yaslana, Książę Wojowników Ebon Rih. Ona zaś pracowała dla jego żony. I aż do dzisiaj nigdy w taki sposób o nim nie do dzisiaj. To dziś po raz pierwszy poczuła, czym jest seksualny żar. On był dzisiaj taki sam jak wczoraj. To ona się zmieniła. Książęta Wojowników nie wyczuwali woni księżycowej krwi, dopóki nie osiągnęli odpowiedniego etapu okresu dojrzewania. Miało więc sens, że i dziewczyna – kobieta – musiała osiągnąć dojrzałość fizyczną, by poczuć, jak jej ciało reaguje na żar promieniujący od Księcia uśmiechnęła się do piersi i krew księżycowa były jasnymi znakami wskazującymi na to, że dziewczyna zmienia się w kobietę. Miała wrażenie, że dzisiaj otrzymała kolejne znaczące potwierdzenie tego pochłonął ją kuchenny chaos i zgiełk, tak charakterystyczne dla poranków w domu Yaslany. Przez resztę dnia już w ogóle o nim nie Lucivar zrobił rozgrzewkę po raz drugi, zwiększając tym razem szybkość ruchów. W normalnych okolicznościach byłby teraz w kuchni, pomagając Marian nakarmić dzieci i wyprawić je do szkoły. Ale kilka minut wcześniej zobaczył w Jillian coś, co kazało mu zostać na była stałą bywalczynią jego domu, odkąd dziesiątki lat temu Nurian podpisała z nim kontrakt na służbę i przybyła do Ebon Rih z siostrą, nad którą sprawowała opiekę. Zaabsorbowany pomaganiem dorosłym Eyrieńczykom w osiedleniu się, Yaslana nie potrafił dokładnie powiedzieć, kiedy Jillian została „pomocnicą” Marian i zaczęła zajmować się Daemonarem. Jego synek był wtedy kapryśnym, zaczepnym kilkulatkiem, kuleczką niespożytej wręcz energii. Pomoc Jillian w ujarzmieniu małej bestyjki pozwalała Marian w spokoju zająć się tym, co musiała przestał myśleć o niej jako o podopiecznej kogoś innego. Jasne, Jillian na ogół wracała na noc do siebie, lecz spędzała u nich tyle czasu, że jego obowiązkiem stało się ją chronić – jak honorową córkę, tak jak czynił jego ojciec, kiedy został honorowym wujem większości Królowych z Terytoriów w zaczął się zastanawiać, czy to nie będzie seksualnego żaru powiązana była z mocą, która płynęła w żyłach Krwawych i czyniła ich tym, czym i kim byli. Im ciemniejszą mocą dysponował Książę Wojowników, tym silniejszym emanował żarem. Był w tym pewien sens – zapewniało to przetrwanie ciemniejszych linii i pomagało utrzymać kobietę przy sobie wystarczająco długo, aby spłodzić dziecko i wytrwać te wszystkie lata aż do chwili, gdy formalnie zostaną ojcu przyznane prawa do potomka. Przez resztę czasu potrafiło być to jednak cholernie uciążliwe. Mężczyzna popuszczał wodze, aby uwieść kochankę i zapewnić jej fantastyczne doznania, lecz żar ten, nawet na uwięzi, przyciągał nieraz zbyt wiele niepożądanego zainteresowania ze strony innych przeciwieństwie do swojego brata, Daemona, który mógł uwieść każdą już przez samo swoje wejście do pokoju, Yaslana nie miał zbyt dużego problemu z niechcianym zainteresowaniem ze strony kobiet z jednego prostego powodu: ciągnęła się za nim reputacja brutalnego i okrutnego w łóżku. Zdobył ją dawno temu, jako niewolnik na dworach w Terreille. Opowieści o tym, jak to brutalnie traktował Królowe, które próbowały go wykorzystać, dotarły razem z emigrantami do Szarej Przystani aż po granice Kaeleer. To dlatego obawiano się go bardziej niż innych Książąt Wojowników. Kobiety mógł cieszyć żar, który odczuwały, kiedy przechodził obok, ale były wdzięczne, że ma żonę i nawet nie patrzy w ich jednak się go nie bała – i to mogło okazać się problemem. Miał nadzieję, że dziewczyna będzie w stanie zaakceptować ten żar jako coś, co tkwiło w nim od zawsze, nawet jeśli sama dopiero teraz zaczęła to dostrzegać, i zignoruje to tak samo, jak przechodziły nad tym do porządku dziennego wszystkie Królowe należące do sabatu Jaenelle Angelline. W przeciwnym razie… Cóż, w przeciwnym razie będzie musiał zabronić jej wstępu do swego domu, aby powstrzymać ją od popełnienia śmiertelnego w skutkach jak Jillian, Daemonar i Titian lecą w stronę eyrie, w której Lord Endar uczył eyrieńskie się z zamyślenia, zniknął pałkę ćwiczebną, przemierzył ogródek i wszedł do – jego żona, przyjaciółka i partnerka, a także miłość jego życia – uśmiechnęła się, gdy pojawił się w kuchni. Nalała filiżankę kawy i podała mu ją.– Ominęło cię śniadanie. I cały poranny chaos.– Czy zauważyłaś, o ile ciszej było tu w ubiegłym tygodniu, kiedy Daemonar udał się z wizytą do wuja? – zapytał Lucivar.– Och, chyba wszyscy w Riadzie to zauważyli – odparła Marian. – Ale to w końcu twój syn.– Ty też miałaś coś wspólnego z tym, że się tu pojawił – zaoponował żywo.– Ale nie od tej strony. To akurat ma po było temu zaprzeczyć. Jego syn wyrastał na znamienitego – co jednocześnie oznaczało bycie totalnym wrzodem na tyłku – Księcia Wojowników, którego Zielony Kamień otrzymany na mocy Przyrodzonego Prawa niemal odpowiadał mocą Zielonemu Kamieniowi Rothvara.– Odłożyłam ci trochę jedzenia – powiedziała, po czym zmarszczyła brwi. – Lucivarze?Uparcie twierdziła, że nic jej nie jest, ale od narodzin Andulvarka nie odzyskała ani sił, ani energii. Wiedział, że nie jest szczęśliwa z powodu mało entuzjastycznego podejścia do seksu, jakie teraz przejawiał. Zdawał sobie sprawę, że wręcz zaczyna wątpić, czy mu się jeszcze podoba, co było tak dalekie od prawdy, że aż śmieszne. Były noce, gdy pragnął jej wręcz rozpaczliwie, ale nawet kiedy dokładał wszelkich starań, aby być wyjątkowo delikatnym i ostrożnym, wydawało się, że ich akt miłosny jeszcze bardziej pozbawia ją żeby udała się do Uzdrowicielki, która służyła u Królowej Amdarhu, stolicy Dhemlanu. Lady Zhara nie potrafiła jednak znaleźć przyczyny, dla której Marian znacznie wolniej niż normalnie dochodziła do siebie po porodzie. Obie Uzdrowicielki, Nurian i Zhara, zgodnie orzekły, że coś jest nie tak, lecz wyglądało na to, że żadna z nich nie potrafi doszukać się przyczyny. Marian zaś uparcie twierdziła, że czuje się coraz lepiej. Nie mógł zatem zrobić zbyt wiele, a jedyna osoba, której opinia mogłaby mieć znaczenie, odeszła wiele lat wszystko, ze względu na to, jak jego żona czuła się z powodu ich obecnie mocno ograniczonego życia miłosnego, musiał powiedzieć jej o tym, co zaszło rano.– Jillian wyczuła żar seksualny, kiedy rozmawialiśmy na dworze. – Słowa te niemal jego samego paliły w gardle żywym postawiła talerz na stole i obdarzyła męża zdziwionym spojrzeniem.– Lucivarze, ona dorasta. Prędzej czy później musiało do tego dojść. – Umilkła na chwilę. – To dlatego była tu tak wcześnie?Lucivar pokręcił głową.– Nie, to przez Rothvara. Fakt, że dzieli on teraz łoże z Nurian, wzbudził wspomnienia o Falonarze.– Ach, o nim – powtórzyła, dobitnie akcentując ostatnie kochana czarownica domowego ogniska na ogół nie przemawiała z takim jadem. Ale przecież to właśnie przez niego Lucivar znalazł się na polu bitwy sam jeden przeciwko wszystkim Wojownikom, którzy pragnęli, żeby to Falonar sprawował władzę nad Ebon Rih. Nie myślał o tym, jak będzie wyglądał po tej walce. Nie zastanawiał się, jak zareaguje żona, widząc swojego męża powalanego krwią szczęście, że ten typ zniknął, kiedy wysłano go na dwór Lady Perzhy.– No cóż, Falonar nie skrzywdził Jillian, dopóki nie został kochankiem Nurian. Trochę więc potrwa, zanim dziewczyna przyjmie do wiadomości fakt, że nawet jeśli Rothvar przejął teraz tę rolę, nie znaczy to, że i on się zmieni, i będzie próbował którąkolwiek z nich kontrolować.– Rothvar będzie musiał po prostu okazać jej cierpliwość. I ty te stanowiły lekki przytyk – lekki, co nie oznaczało, że Lucivar miał nie więc żonę leniwym, aroganckim uśmiechem.– Przypomnę ci, jaką to cnotą jest cierpliwość, kiedy Daemonar po raz pierwszy poczuje zapach księżycowej krwi i zacznie wykazywać zapędy despotyczne!Marian wyglądała jak królik, który wpadł prosto w stado wilków.– No cóż, po prostu będziesz musiał mu wszystko jej głosie pobrzmiewała irytacja. Więcej, była wręcz zbulwersowana na myśl, że dwóch Książąt Wojowników będzie się nad nią trzęsło. Lucivar tymczasem odstawił filiżankę na stół, wziął żonę w ramiona i obdarzył długim czułym pocałunkiem.– Nie martw się – powiedział, szczerząc się od ucha do ucha. – Obiecuję, że wszystko mu DRUGISiedząc na skraju łóżka swojej córki, Daemon Sadi – Książę Wojowników Dhemlanu noszący Czarny Kamień – przewrócił ostatnią stronę.– I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. – Zamknął dostali stek – wtrącił zlustrował wzrokiem futrzanych towarzyszy, którzy dołączyli do dziewczynki na czas wieczornych opowieści – młodziutki Wojownik Sceltie, który właśnie przemówił, oraz jeszcze młodsza czarownica Sceltie, która tylko zamachała wesoło ogonkiem.– Tak – odparł cierpko. – Wszyscy żyli długo i szczęśliwie, bo dostali stek.– I ciasto!Daemon przeniósł z kolei wzrok na córkę, która cieszyła jego serce i umysł. Jaenelle Saetien miała czarne włosy i złote oczy, typowe dla długowiecznych ras, lecz jasnobrązowa, jakby lekko muśnięta słońcem skóra przypominała raczej karnację jej matki niż jego własną o złocistobrązowym odcieniu. Delikatnie spiczaste uszy były charakterystyczne dla rasy Dea al Mon. Tak naprawdę to poza oczami – złotozielonymi i nieco za dużymi – Jaenelle Saetien bardzo przypominała Surreal, kiedy ta była w jej wieku.– I ciasto – przytaknął. Widząc, na co córeczka się szykuje, zniknął książkę i pierwszy rzucił się na nią z łaskotkami. Jaenelle Saetien piszczała z radości, a Sceltie szczekały wesoło i podskakiwały na łóżku.– Mieli ciasto z kremem i lukrem, udekorowane mnóstwem różowych i niebieskich kwiatów! – Co było ulubionym wypiekiem na chwilę, żeby pozwolić jej złapać oddech – a ta skoczyła na niego, zgodnie zresztą z tym, czego się spodziewał. Teraz przyszła jej kolej na łaskotanie, więc usłużnie padł do tyłu, żeby jej to ułatwić. Oczywiście Sceltie również wzięły to za zaproszenie do zabawy i radośnie się na niego zwaliły. Na szczęście to łapa mniejszego z dwóch szczeniaczków wylądowała mu na jajkach, zanim ogarnął się na tyle, by tę delikatną część ciała ochronić za pomocą osłony.– Poddaję się – powiedział ze śmiechem. – Już się Saetien rozciągnęła się nad nim, tak że ich nosy niemal się stykały. Morghann złapała go zębami za rękaw, a Khary, który niedawno świętował Obrzęd Urodzinowy i nosił teraz ciemny Opalowy Kamień, stanął mu za głową i zaczął się weń wpatrywać.– Tato?– Tak, moja mała czarownico?– Nie miałbyś ochoty na tort?Ach. Więc o to im chodziło.– Pięknie ozdobione torty robi się na wyjątkowe okazje.– Ale ja teraz mam wyjątkowy było. Jaenelle Saetien posiadała Kamień, z którym żaden inny nie mógł się równać. Stworzony specjalnie dla niej przez Królową, która zawsze była i na zawsze pozostanie miłością jego życia. Jednak rola przewodnika młodej czarownicy noszącej coś tak wspaniałego jak Świt Zmierzchu wiązała się z pewnymi obowiązkami – nie tylko jako ojca, ale także jako Księcia Wojowników. Granice mogły być zarysowane bardzo delikatnie, lecz musiały zostać wyznaczone.– Masz wyjątkowy Kamień. Kiedy go otrzymałaś, świętowaliśmy to uroczyście. O ile dobrze pamiętam, jedliśmy wtedy ogromny tort, który pani Beale przygotowała specjalnie na tę okazję, z całym mnóstwem kremu i lukru. – Na samą myśl o tamtym lukrze aż go rozbolały to prawdopodobnie przez ten tort razem z Lucivarem musieli się użerać z nadmiernie podekscytowaną dzieciarnią w trakcie przyjęcia. Nie żeby miał zamiar kiedykolwiek powiedzieć o tym tej noszącej Żółty Kamień olbrzymiej czarownicy, która była jego kucharką tu w Pałacu.– Kiedy to było wieeeeki temu! – zaoponowała Jaenelle miała miejsce kilka tygodni wcześniej. Ale nawet dziecko pochodzące z długowiecznej rasy miało inne poczucie czasu niż dorośli.– Rozumiem zatem, że poprosiłaś panią Beale o ciasto.– Powiedziała, że przygotowała już menu na następne dwa tygodnie i wśród deserów nie przewidziała tortu.– No cóż…– Ale na pewno zrobiłaby go, gdybyś to ty ją każdym razem, kiedy pani Beale miała z nim coś do omówienia, przychodziła na spotkanie ze swoim dobrze naostrzonym tasakiem do mięsa – i chociaż ona nosiła Żółty Kamień, a on Czarny, nigdy nie przyznałby przed sobą ani przed nikim innym, że czuł lekkie ukłucie strachu, ilekroć musiał mieć z nią bezpośrednio do czynienia. Zawsze, kiedy marzyło mu się jakieś szczególne danie albo deser, wolał przekazać prośbę za pośrednictwem Beale’a, Wojownika noszącego Czerwony Kamień – pałacowego kamerdynera oraz męża pani Beale.– Może i by zrobiła – zgodził się z córką – ale jak już powiedziałem i z czego sama zdajesz sobie sprawę, takie torty robi się na wyjątkowe okazje.– Ale, tato…– Nic z tego. – Daemon pocałował ją w policzek, by złagodzić nieco ostrość swoich słów, po czym ciągnąc wciąż uczepioną jego rękawa Morghann, usiadł i podsadził córeczkę na Sceltie, żeby umościły się w końcu w swoich koszykach, okrył Jaenelle Saetien na dobranoc i poszedł do siebie. Ledwo zdążył się rozebrać, gdy usłyszał pukanie do drzwi łączących jego pokoje z apartamentem Surreal. Niezależnie od tego, czy uprawiali seks, kochali się, czy po prostu przytulali przed zaśnięciem, większość nocy spędzał w jej łóżku. Jej łóżko, jej zasady – do niego zaś, jako do kochanka, należał przywilej jej Książę Wojowników potrzebował własnego pokoju i własnego łóżka, w którym mógłby zaznać snu, odpoczynku i spokoju. Tu spał, kiedy Surreal zostawała w Amdarhu, ich kamienicy w mieście, albo w jego zastępstwie udawała się do którejś z rodzinnych posiadłości. Nie czuł potrzeby ani pragnienia, by trzymać się od niej z daleka, kiedy przebywała w rezydencji. Poza tym odmawianie jej własnego ciała stanowiłoby naruszenie obietnicy, którą złożył – wszak przyrzekł być jej mężem w każdym znaczeniu tego ciąża – nieplanowana i niespodziewana – była efektem tego, jak pocieszali się wzajemnie tej nocy, kiedy umarł jego ojciec. Bardziej niż na dzikiej namiętności ich małżeństwo zasadzało się na tym, że nie chciał pozwolić, aby odeszła z jego dzieckiem. A jednak przez te wszystkie lata na swój sposób się kochali – i jako przyjaciele, i jako rodzina. Surreal natomiast zrozumiała – i pogodziła się z tym – że on nigdy nie będzie potrafił pokochać żadnej innej kobiety równie głęboko i gorąco, jak kochał ją, żywe ucieleśnienie wszystkich marzeń. Jaenelle Angelline. Czarownica. Jego ją znała. W rzeczy samej była jej siostrą i przyjaciółką, jak również mieczem i tarczą Jaenelle jako Królowej. Zawsze blisko, w czasie pierwszego małżeństwa Sadiego wzięła na siebie rolę jego zastępczyni, żeby tylko mógł spędzić z Jaenelle tyle czasu, ile się tylko dało. Długość życia czarownic mierzyło się bowiem w dekadach, a nie wiekach. Towarzyszyła mu również w roku żałoby oraz w latach nawet po tym, jak się pobrali, istniał między nimi dystans, pełna rezerwy ostrożność. Byli przyjaciółmi, kochankami, partnerami, rodzicami. Ale aż do Obrzędu Urodzinowego Jaenelle Saetien, kiedy formalnie uznała jego ojcostwo i udzieliła mu nieodwołalnych praw do córki, ten dystans i ostrożność nie zniknęły. A teraz…Drzwi się otworzyły i do pokoju – do jego pokoju – weszła Surreal.– Udało ci się ułożyć ich do snu? – odwrócił się, by stanąć do niej przodem, poczuł, jak coś się w nim rozluźnia. Wzbiera. Roznieca do gwałtownego, mrocznego do mojego pokoju. Patrzył na nią, stojącą na środku jego królestwa, w długiej zielonej koszuli nocnej przetykanej złotą nicią – szatą, która w każdym calu stanowiła zaproszenie – i poczuł, jak to jedno słowo wypełnia go całkowicie, tak że nie było już miejsca na nic innego. Jest moja.– Sadi?Miał ochotę na igraszki. Och, jak bardzo chciał się zabawić. Ona również o tym marzyła. Co inaczej robiłaby w jego pokoju? W jego pokoju, gdzie to nie on był gościem. Gdzie nie istniały żadne granice wyznaczające, co mógł albo czego nie mógł zawsze musiał istnieć wybór. Zawsze.– Daemonie?Za pomocą Fachu przymknął drzwi. Ale nie zamknął ich do końca. Jeszcze nie teraz.– Chcesz się zabawić? – zamruczał, zbliżając się do niej powoli.– Ty najwyraźniej masz na to mogła się oprzeć temu lekko bezczelnemu uśmieszkowi, który wystąpił mu na twarz w efekcie podniecenia. Wolny od wszelkich zahamowań, owinął się wokół niej, nachylając się tak blisko, że ich wargi niemal się zetknęły. Ale jego usta nie spoczęły na jej ustach. Nie, nie dotknie ich, dopóki sama nie podejmie decyzji.– Chcesz tu zostać na noc i się bawić czy wolisz iść do siebie i spać sama?Jeżeli nie zostanie z nim tutaj, nie będzie mógł z nią dzisiaj spać. Nie potrafiłby odgrywać należycie taktownego gościa w jej łóżku. Nie dziś. Nie teraz, kiedy puściły wszelkie zahamowania. Nie teraz, kiedy czuł – tak naprawdę czuł – że ta kobieta, tak jak dziecko, jest jego. Nie chciał się z nią kochać, nie chciał nawet uprawiać seksu. Nie dziś. Tej nocy chodziło o posiadanie, o to, żeby jej ciało śpiewało tak, jak on zagra, żeby nie było między nimi już żadnych barier, żeby w końcu oddał jej wszystko to, czym tylko wtedy, jeżeli sama tak postanowi.– To co, chcesz się bawić? – zamruczał Podekscytowanie. Podniecenie zaprawione nutką strachu przed tym, co zamierzał Zostaniesz czy pójdziesz? – zapytał szeptem jeszcze delikatnym materiałem dostrzegł zarys twardych sutków. Poczuł zapach mokrego ciepła rozlewającego się jej między nogami.– się zamknęły. Kliknął zamek. Surreal zadrżała, gdy przebiegł palcami po jej usta zetknęły się w pocałunku tak zachwycająco, tak przewrotnie delikatnym, że zanim mógł zrobić cokolwiek innego, musiał zlizać z jej twarzy w końcu położył ją na swoim łóżku, aż załkała, rozpaczliwie potrzebując jego dotyku. Całą uwagę skupił więc na tym, żeby najpierw zaspokoić ją, a nie siebie. Jest gwałtownie otworzyła oczy. Serce waliło jej jak oszalałe. Przestraszyła się, że odgłos ten obudzi śpiącego obok niej chciała obudzić – ani wzbudzić – tego, który spał czego pragnęła w tym momencie ponad wszystko inne, to wydostać się z jego się na bok, bliżej krawędzi łóżka, i zamarła w oczekiwaniu. Ale nie, żadna ręka nie złapała jej gwałtownie za biodro. Żadne ramię nie poruszyło się, by przyciągnąć ją z powrotem. Żadna głowa nie uniosła się z poduszki, by sprawdzić, co się dzieje. Żaden głęboki, senny głos nie zapytał, dokąd się więc spomiędzy prześcieradeł najpierw stopy, potem łydki. Przesunęła się jeszcze odrobinę i zsunęła z łóżka. Przykucnęła obok, czekając w Daemon wciąż że obecność wyprostowanej postaci w swojej sypialni wyczułby natychmiast, na czworakach ruszyła w stronę Słodka Ciemności, proszę, niech się otworzą. Bez względu na to, jaką blokadę założył na drzwi i roztoczył wokół tego pokoju, niech ona teraz klamkę. Drzwi się otworzyły, wpuszczając do przesyconego seksem pokoju powiew świeżego wślizgnęła się do swojej sypialni i zamknęła drzwi. Korciło ją, by założyć na nie Szarą blokadę, rozmieścić osłony wokół całego pokoju. Ale Szara by go nie zatrzymała. Wzbudziłaby w nim ciekawość lub troskę – może by go rozzłościła – lecz z pewnością by go nie do łazienki i założyła wokół niej osłonę słuchową, by ukryć odgłos wody, po czym wzięła gorący prysznic. Cała aż dygotała, myjąc włosy, dokładnie opłukując ciało, stojąc i pozwalając, by woda rozluźniła napięcie, ulżyła obolałym Księcia Wojowników to jego miejsce. Tam jest skłonny do większej Jaenelle Angelline, wypowiedziane dziesiątki lat temu, były zarówno instrukcją, jak i wiedziała, co to zaborczość. Podczas ich pierwszej wspólnej nocy, tej, kiedy poczęli Jaenelle Saetien, skończyli w jego pokoju, na jego łóżku i tam był… w większym stopniu Daemonem, ale jeszcze nie Sadystą. Doświadczyła tej strony jego natury, która znajdowała się gdzieś pomiędzy – a to, jak go owej nocy doświadczyła, w ekscytujący sposób zapierało dech w tamtej pory ich seks był cudowny i oszałamiający, lepszy od wszystkiego, czego kiedykolwiek zaznała, chociaż nie zawsze miał w sobie to coś, co sprawiało, że dosłownie brakowało jej wczoraj…Co takiego zrobiła, co sprowokowało go do takiego zachowania? Co przemieniło go w zwierzę, jakim się stał ubiegłej nocy? Rozpoznawała w jego złocistych oczach to szkliste spojrzenie. Wiedziała, pod czyją kontrolą znajdowało się jej ciało i kto się nią bawił, aż niemal rozpłynęła się w przerażającym zachwycie, który w jednym momencie czyni kobietę w cudowny sposób zaspokojoną, a chwilę później sprawia, że desperacko pożąda ona kolejnego dotyku, następnego orgazmu, na który dostanie w łóżku z Sadystą – i to ją przerażało. To przerażało ją, najlepiej opłacaną dziwkę Domów Czerwonego Księżyca w całym Terreille, jak również jedną z najlepszych zabójczyń w tym Królestwie. Nie była dziwką od całych dekad, od kiedy wyemigrowała do Kaeleer, wciąż jednak pilnowała, aby wszystkie noże, jakie posiadała, były ostre – i od czasu do czasu, bardzo dyskretnie, z nich i tak wszystkie umiejętności, jakimi dysponowała, były niczym wobec noszącego Czarny Kamień Księcia te umiejętności były niczym wobec Obrzędu Urodzinowego Jaenelle Saetien dogadywali się wręcz fantastycznie. Daemon wyraźnie się odprężył i złagodniał, co stanowiło dość typową reakcję mężczyzny po uzyskaniu praw do dziecka. Surreal podejrzewała, że to odprężenie może mieć też związek z ponownym zetknięciem się – w pewnym sensie oczywiście – Daemona z Czarownicą, która podarowała ich córce nadzwyczajny dni po Obrzędzie po raz pierwszy powiedział jej, że ją kocha; słowa te sprawiły, że zrobiło jej się ciepło w sercu, stanowiły zapewnienie, że zostanie, aby się z nią teraz…Zakręciła wodę, po czym jeden z dużych ręczników owinęła wokół głowy, a drugim się mogła co prawda zabrać Jaenelle Saetien ze szkoły i pozbawić codziennych lekcji Fachu i Protokołu, które dziewczynka rozpoczęła z Daemonem, ale ona sama mogła przecież na kilka dni wyjechać pod pretekstem sprawdzenia, jak się sprawy mają w innych rodzinnych posiadłościach. Nie było w tym nic niezwykłego. Nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia w Daemonie albo sprawić, że zacząłby zadawać się zlewu, w jednej chwili przypominając sobie dotyk jego dłoni, ust, to uczucie, gdy jego penis wypełnił jej wnętrze, poruszał się w niej…Doszła. Ale to nie wystarczyło. Zachłanne, rozpaczliwe pragnienie wróciło pragnęła Daemona. Pragnęła Sadysty, który jej to wyjechać na jakiś czas, żeby w spokoju przemyśleć Daemon, na wpół rozbudzony, wyciągnął ramię w bok. Gdy zamiast ciepłego ciała jego dłoń napotkała tylko chłód prześcieradła, przeturlał się na plecy i potarł Noc!Jego seks tak nie wyglądał – ba, on sam nie zaproponował takiego seksu, odkąd… no cóż, odkąd Jaenelle Angelline po raz ostatni przyjęła jego zaproszenie do łóżka. Nie sądził, żeby jakakolwiek inna kobieta – nawet Surreal – kiedykolwiek zgodziła się z nim bawić w bycie posiadaną, świadoma, że nic jej nie grozi. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek pokocha kogoś na tyle mocno, żeby znów zapragnąć bawić się w ten dawno temu po raz pierwszy ujrzał w swojej sypialni Czarownicę i tak na nią zareagował, ojciec wyjaśnił mu pewne aspekty dotyczące natury Książąt Wojowników, których młody Sadi nie był to się rozgrywa na poziomie emocji, a kiedy dzieje się naprawdę, staje się jeszcze mroczniejsze i bardziej niebezpieczne. To radosny dreszcz podniecenia, że budzisz w swojej kochance strach, doprowadzając ją do punktu, w którym już nie chce się opierać. A przy tym również komfort, że możesz ujawnić jej ten aspekt swojej natury, wiedząc, że ona wciąż ma do ciebie zaufanie… To coś, co może przerodzić się w agresję, a zostaje przemienione w pewien rodzaj bezwzględnej łagodności… To część twojej natury. Coś właściwego twojej kaście. Coś, co drzemie w każdym z nas… Część siebie przekształciłeś w potężną broń, doprowadziłeś do perfekcji do tego stopnia, że ludzie nadali temu inną w swojej sypialni był Sadystą w formie najłagodniejszej z możliwych. Sadystą kochankiem. Daleko temu do tego, czym się stawał, kiedy pozwalał, aby ten mroczny, zabójczy aspekt jego natury zerwał się ze smyczy. Jednak te szczególne umiejętności oraz wiedza owinięte miękkim aksamitem miłości potrafiły w tak pikantny sposób zaspokoić kobietę jak nic powinien być zaskoczony, że Surreal przyjęła jego zaproszenie. Kiedy dokonała wyboru – bo gdy chodziło o ten rodzaj łóżkowych igraszek, decyzja musiała należeć do niej – pokazał jej, kim naprawdę jest, kiedy istniejące między nimi bariery znikają. Bariery, które utrzymywał w miejscu, by ją chronić. Wydawały mu się konieczne. Tymczasem wczoraj w nocy Surreal uświadomiła mu, jak bardzo mylił się w tej sonda psychiczna zlokalizowała Szarą osłonę. Wyślizgnął się więc z łóżka, włożył szlafrok i otworzył okno, żeby w pokoju zdążyło się wywietrzyć, zanim przyjdzie jego lokaj albo ktokolwiek szlafrok w pasie i wszedł do sypialni Surreal. W chwili, w której dobiegł go jej psychiczny zapach, stanął jak SaDiablo, czarownica i zabójczyni nosząca Szary Kamień, ta, która od piętnastu lat była jego żoną, czuła przed nim strach. Naprawdę się go bała. Z powodu ostatniej sama dokonała tego wyboru. Przyjęła jego zaproszenie do zabawy. I jeśli choć przez chwilę czuła się niekomfortowo, mogła przerwać wszystko jednym słowem. Tyle wystarczyło: jedno słowo.– Surreal – powitał ją go słabym uśmiechem.– Czas zobaczyć, jak się sprawy mają w naszych posiadłościach – zaczęła się tłumaczyć. – Postanowiłam wcześnie wyruszyć i nie chciałam cię odczytywać znaki, jakie wysyłało jej ciało. Wiedział, że serce wali jej jak oszalałe; oddychała zdecydowanie zbyt w nocy, kiedy czuł tę mroczną żądzę posiadania, wiedział, że ta kobieta należy do niego i, co równie istotne, że i on należy do niej. Pokazał jej także, kim jest naprawdę – przed nią prawdę o sobie ujawnił tylko jednej w przeciwieństwie do Jaenelle Angelline, która akceptowała wszystko, czym i kim jest, Surreal, poznawszy tę prawdę, zaczęła się go bać. Och, czasami odczuwała przed nim strach przy innych okazjach, miała ku temu powód. Ale nie tutaj. Nie w ich domu. Nie w jej tylko, że przecież wczoraj nie byli w jej łóżku. Kochali się u niego, co w przypadku Księcia Wojowników sprawiało różnicę. Ogromną się więc znów łagodnie, nie podchodząc bliżej:– Zjesz ze mną śniadanie, zanim pojedziesz?Jej wahanie trwało o ułamek sekundy za długo.– Jasne, kotku. Daj mi tylko kilka minut, aż skończę się pakować. Zobaczymy się na wrócił więc do siebie i zamknął drzwi. Wziął krótki, ale dokładny prysznic, świadom, że jakakolwiek pozostałość zapachu seksu będzie jej teraz krótki wyjazd okaże się zbawienny, da jej czas, by uświadomiła sobie, że była to tylko zabawa, że przecież przestałby w tej samej chwili, w której by go o to poprosiła. Ale taka prośba nie padła. Wiedział, że nie padła. Podobnie jak wiedział, że Sadysta kochanek dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, gdzie przebiega u niej granica między dziką przyjemnością a prawdziwym bólem, i nigdy, przenigdy tej granicy nie mimo to przestraszył ją, zamiast zaspokoić. Kilka dni z dala od domu mogłoby pomóc. Jeżeli jej strach nie ulegnie rozproszeniu, zostanie między nimi jak się, Daemon pracował jednocześnie nad tym, aby z powrotem poskromić swój temperament, potęgę, Sadystę i żar. Ale ostatniej nocy coś w jego wnętrzu wezbrało, roznieciło się i kiedy próbował teraz okiełznać żar, wydawało się, że jest z tym trochę jak z koszulą, która niby powinna pasować, a jednak okazuje się odrobinę za to nie był dzień, w którym mógł sobie odpuścić. Bezlitośnie zacisnął więzy utrzymujące żar na wodzy do punktu, w którym znajdowały się dzień wcześniej, ignorując przy tym ukłucie bólu, które pojawiło się w efekcie zbyt mocnego zdławienia samego wszystkie aspekty swojej natury na tyle, na ile się tylko dało, zszedł na dół, aby zrobić wszystko, co w jego mocy, i uspokoić żonę, zanim ucieknie z ich własnego domu.
żeby mu się córka z czarnym